KnigaRead.com/

Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

На нашем сайте KnigaRead.com Вы можете абсолютно бесплатно читать книгу онлайн Adam Przechrzta, "Chorangiew Michala Archaniola" бесплатно, без регистрации.
Перейти на страницу:

Obudziło mnie lekkie skrzypnięcie drzwi. Do pokoju weszła ubrana w kusą nocną koszulkę Anna. Nie siląc się na delikatność, potrząsnęła ramieniem Wiki i wymownym gestem pokazała jej wyjście.

- Spadaj, Ruda - powiedziała. - To moje miejsce.

- Każę cię aresztować - burknęła Wika, odwracając się na drugi bok. - Jestem prokuratorem Rzeczpospolitej Polskiej.

- Tu siły zbrojne Federacji Rosyjskiej - odparła słodko Anna.

W jej dłoni pojawił się znikąd pistolet, złowrogo szczęknął bezpiecznik.

- Wariactwo - wymruczała Wika, gramoląc się z łóżka. - I gdzie niby mam spać?

- Posłałam ci na dywanie w salonie.

Trzasnęły drzwi i po chwili zostaliśmy sami.

- Ja ci chyba za bardzo ufam - wyznała Anna, moszcząc się w moich ramionach. - Może powinnam na wszelki wypadek zastrzelić Wikę?

- Jesteś wzorem kurtuazji i zimnej krwi, kochanie - zapewniłem, całując ją lekko.

Wyczułem w Annie ogromne znużenie, mięśnie barków i ramion miała wyraźnie napięte.

- Zdejmuj tę koszulkę i połóż się na brzuchu - rozkazałem.

- W celu…? - spytała podejrzliwym tonem.

- Mam zamiar cię wymasować, ale jeśli nie chcesz…

W mgnieniu oka leżała przede mną naga. Pocałowałem ją delikatnie w pupę i rozpocząłem masaż. Ugniatałem barki i ramiona, uciskałem kciukami mięśnie wokół kręgosłupa, rozmasowałem nogi oraz stopy. Po paru minutach moim zabiegom zaczęło wtórować rozkoszne mruczenie.

- Jesteś świetnym masażystą - stwierdziła, ziewając, Anna. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

- Nie chwalę się tym na prawo i lewo. Zbyt wiele kobiet chciałoby skorzystać z moich umiejętności - wyjaśniłem kpiąco.

- No, no… uważaj, bo ci wytatuuję swoje inicjały na tyłku - zagroziła.

Usiadła i wyciągnęła do mnie ramiona. Naprawdę zły przełożyłem Annę przez kolano i wymierzyłem energicznego klapsa.

- A to za co? - spytała zaskoczona.

- Nie musisz mi płacić seksem za masaż - warknąłem, zaciskając zęby. - Masz go za darmo, bo cię lubię. Jesteś tak zmęczona, że ledwo żyjesz, a jednak doszłaś do wniosku, że powinnaś mi się odwdzięczyć. To obraźliwe.

- Przepraszam, kochanie - powiedziała pokornie, całując moje dłonie. - Przepraszam…

Przytuliłem ją, kołysząc łagodnie.

- Teraz śpij - szepnąłem. - A ja popilnuję twojego snu.

* * *

Marek pomachał mi i zniknął w zaroślach. Wsiadłem do samochodu i przejechałem kilkaset metrów dzielących mnie od posiadłości Ihora. Tym razem - podwarszawskiej. Ludzie z jednostki nazywanej enigmatycznie Centralną Grupą Realizacyjną, w której od niedawna pracował Marek, zajęli już wcześniej stanowiska, czas było załatwić sprawy z Magikiem. Przez wykonany ze stalowych prętów płot widziałem już klomby i rabatki wokół głównego budynku. Wszystko to wyglądało bardzo elegancko, ale nie miałem złudzeń - płaski teren umożliwiał ochronie obiektu nieskrępowany ostrzał we wszystkich kierunkach, a klomby służyły ukryciu rozmaitych urządzeń, jak fama głosiła - także min. Miałem nadzieję, że chłopcy wiedzą, co robią. To nie było aresztowanie jakiegoś, pożal się Boże, mafioso z Koziej Wólki. Ihora chronili zawodowcy. Z drugiej strony dowodzony przez Marka oddział składał się w stu procentach z weteranów z Afganistanu i Iraku. Każdy z nich wielokrotnie brał udział w prawdziwej walce. No cóż… zobaczymy, jak to wszystko wyjdzie.

Zatrzymałem wóz tuż przed bramą, pod okiem wszechobecnych kamer i dałem się przeszukać strażnikom. Zabrali mi nóż, glocka i telefon komórkowy. Jeden z ochroniarzy rzucił parę słów w przymocowany do krtani laryngofon i machnął dłonią, nakazując mi przejść dalej. Ruszyłem naprzód. Przyniesiona przeze mnie broń była elementem planu, miała zdenerwować Ihora, dać mu do myślenia. Coś jak sygnał: „Nie ufam ci już, sukinsynu”.

Zobaczyłem go z daleka - siedział przed domem pod potężną, chroniącą przed deszczem i wiatrem markizą. Mżyło. Było chłodno, ale widać chciał zademonstrować, że pogoda jest mu obojętna, albo naprawdę nie odczuwał zimna. Magik urodził się na Syberii, w Kraju Zabajkalskim. Imię zawdzięczał ukraińskiemu przyjacielowi ojca, sam był stuprocentowym Rosjaninem. Tuż obok szefa siedział Fiedia Pogrzebacz, ulubiony goryl Ihora. Wysoki, chudy i łysy, w zsuniętych na czubek nosa okularach wyglądał niczym dobroduszny nauczyciel. Pseudo „Pogrzebacz” nadali mu kumple w Afganistanie, bo za pomocą rozgrzanego do czerwoności pręta przesłuchiwał jeńców, przeważnie skutecznie.

Skinąłem głową Magikowi i usiadłem przy stole, nie czekając na zaproszenie. Bez słowa położyłem na blacie cienką, tekturową teczkę. Ihor uniósł lekko brwi i przejrzał pobieżnie dokumenty.

- Chodzi ci o wyproszenie tych ludzi z Polski? - zapytał.

- Między innymi.

- Jest coś jeszcze? - Odkaszlnął elegancko w kułak.

Najwyraźniej był to jakiś znak, bo Fiedia wstał od stołu i przeszedł za moje plecy.

- Jeśli nie odwołasz swojego pieska, to jego mózg za chwilę obryzga mi ubranie. A wtedy będę niezadowolony jeszcze bardziej niż w tej chwili - poinformowałem chłodno.

Oczy Magika zabłysły złowrogo.

- Grozisz mi? - wyszeptał.

- Raczej ostrzegam, gdybym chciał cię zabić, już byś nie żył.

- Ćpałeś coś?

Usta Ihora rozciągnęły się w grymasie rozbawienia.

- Odwołaj pieska - powtórzyłem.

- No dobrze - westchnął Rosjanin. - Usiądź, Fiedka. Pogadajmy.

- Wystawiłeś mnie, gnoju - powiedziałem, patrząc Magikowi prosto w oczy. - W Krakowie. Wiedziałeś, że na ranczo będzie zasadzka.

- Przecież tam nie dojechałeś - odezwał się obojętnie. - Gdybyś dotarł na czas, nie rozmawialibyśmy dzisiaj, składałbym się na wieniec.

- Wyślij ludzi do mojego samochodu, są w nim dwie przenośne lodówki, niech je przyniosą. Najlepiej nie otwierając.

- Co tam jest?

- Nic, co mogłoby ci zagrozić, masz na to moje słowo. W odróżnieniu od twojego jest ono coś warte - dodałem zgryźliwie.

Ihorowi zagrały mięśnie twarzy, ale podniósł telefon i spokojnym głosem wydał polecenie. Po chwili ujrzeliśmy, jak od strony bramy zbliża się szybkim krokiem ktoś z ochrony, niosąc obie lodówki. Fiedia odsunął swoje krzesło od stołu i usiadł bokiem do nas, rozglądając się dokoła. Ponieważ sam dom zbudowano na niewielkim pagórku, mieliśmy wspaniały widok na okoliczne lasy. Podejrzewałem jednak, że Pogrzebacz nie kontemplował bynajmniej piękna przyrody. Co by o nim nie powiedzieć, był zawodowcem, teraz coś mu nie pasowało, wyczuwał zagrożenie.

- Szefie - odezwał się wreszcie. - On nie przyszedł sam. Posiadłość jest otoczona. Jego kumple to profesjonaliści, tylko w jednym miejscu przepłoszyli ptaki.

- Co to znaczy? - spytał Ihor, podnosząc na mnie wzrok.

Skinieniem głowy odprawił ochroniarza, który przyniósł lodówki.

- Wyjaśnię ci wszystko po kolei - obiecałem. - Najpierw niech Fiedia to otworzy. - Wskazałem na większą skrzynkę z oznaczeniem czerwonego krzyża.

Pogrzebacz wzruszył ramionami, a potem uchylił wieko lodówki. Zapewne strażnicy przy bramie przebadali ją dokładnie, ale chyba bez otwierania. Było wiele możliwości - prześwietlenie urządzeniem rentgenowskim o wysokiej rozdzielczości, badanie chemicznym testerem do wykrywania materiałów wybuchowych czy wykrywacz metalu. Gdyby zobaczyli, co jest w środku, Magik nie siedziałby teraz tak spokojnie… Ta powściągliwość ochrony mnie nie dziwiła, w tej branży zbytnia ciekawość nie popłacała, w razie jakiegokolwiek przecieku szukano winnych wśród tych, którzy posiadali konkretne informacje. Nikt się nie palił, aby zostać zaliczonym do tej grupy.

- O, kurwa… - wyszeptał Fiedia.

Z jego twarzy odpłynęła krew. Wyciągnął i ułożył na stole trzy ludzkie głowy. Oczywiście reakcja Pogrzebacza nie miała nic wspólnego z dekapitacją kilku osób. Chodziło tylko i wyłącznie o fakt, co to były za osoby.

- Szaleniec i jego dwaj porucznicy - powiedziałem pozornie beznamiętnie.

Nie patrzyłem wprost na głowy, kierowałem wzrok gdzieś pomiędzy Fiedię i Ihora. Starałem się nie zwracać uwagi na żółć podchodzącą mi do gardła.

- Co to jest? Dlaczego…? - wyjąkał Magik.

Wstałem i bez słowa zdjąłem marynarkę oraz koszulę, pokazując im świeże szramy od noża.

- Dotarłem na ranczo - powiedziałem z naciskiem. - Spotkałem tamtych dwóch. - Skinąłem w stronę mniejszej skrzynki.

Fiedia gorączkowo sięgnął do lodówki.

- Wasia Kruk, tego drugiego nie znam! - krzyknął. - Z Wasią byłem w Afganie. On faktycznie lubił nożem…

Spojrzał na mnie z mieszaniną obawy i podziwu. Awansowałem. Ze zwierzyny łownej stałem się myśliwym, kimś, z kim trzeba było się liczyć. Schyliłem się, by sięgnąć po koszulę, gdy dopadł do mnie Ihor i jednym szarpnięciem pociągnął ku sobie. Oniemiały wpatrywał się długo w wyryte na moim ramieniu litery A i M. Symbol Michała Archanioła.

- Otriad Archistratiga Michaiła - niemal jęknął, wodząc opuszkami palców po wypukłych bliznach.

Przeżegnał się prawosławnym znakiem krzyża, Fiedia także. Odsunąłem się spokojnie i zacząłem się ubierać. W myślach dziękowałem Michałowi Archaniołowi i wszystkim świętym za Marka i jego weteranów. Gdyby na ich miejscu był zwykły oddział antyterrorystyczny, w momencie kiedy Magik chwycił mnie za ramię, wybuchłaby strzelanina. Wątpię, abym ją przeżył.

- Masz dług do spłacenia, Ihor, wielki dług - powiedziałem. - Zgłosi się do ciebie…

- Nie - przerwał mi gorączkowo Magik. - W żadnym wypadku! Mam dług i akceptuję to - kontynuował już spokojniej. - Zrobię, co uznasz za stosowne, i nie mówię o tych żulach z Kanady, to drobiazg. - Machnął ręką. - Możesz sprawę uznać za załatwioną. Jednak nie ma mowy, żebym rozmawiał czy spotykał się z kimkolwiek innym niż ty. Za duże ryzyko. Tylko z tobą.

- Człowiek, którego chciałem ci przedstawić, jest godny zaufania i reprezentuje… instytucje, z którymi ja nie mam wiele wspólnego - zacząłem. - Jestem naukowcem, a nie…

- Nie! - przerwał mi ponownie Rosjanin. - Ufam tobie i ufam oddziałowi Archistratiga Michaiła, nikomu więcej.

Westchnąłem, ale nie zaprotestowałem. Ze swojego punktu widzenia Magik miał rację. Po co zamieniać pewny kontakt na nowy, zupełnie nieznany? Wtajemniczać dodatkowe osoby?

- No dobrze, niech tak będzie - odparłem bez entuzjazmu. - Kontakt tylko przeze mnie.

Kiedy pożegnałem ich skinieniem głowy, wstali. Po raz pierwszy od początku naszej znajomości. W oczach rosyjskiej mafii wyraźnie awansowałem…

* * *

- Więc mówisz, że jestem już całkowicie bezpieczna - spytała Julia.

- W Polsce - doprecyzowałem. - Gdy wrócisz do Kanady, może być różnie.

Julia pokiwała w zadumie głową, pociągnęła łyk piwa. Zaprosiłem ją do siebie zaraz po tym, jak dostałem wiadomość od Magika. Prześladowcy Julii zostali wytropieni przez jego ludzi i przekonani do wyjazdu z kraju. Nagłego wyjazdu. Przypuszczałem, że cała sprawa dostarczyła nielichej zabawy Afgańcom Ihora. Pewnie pierwszy raz zetknęli się z Kanadyjczykami uważającymi się za mafię… Oczywiście, zdając relację pannie de Becque, pominąłem detale, nie miałem zamiaru zawracać jej głowy drobiazgami. Na przykład tym, że każdy ze ścigających ją gangsterów doznał złamania prawej ręki w trzech miejscach. Nie wiedziałem, co ich czeka po powrocie do Kanady, ale jedno było pewne - będą musieli zmienić zawód, chyba że któryś był leworęczny.

Anna musnęła dłonią mój policzek, dolała mi piwa. Podziękowałem uśmiechem. Od pewnego czasu stosunki między dziewczynami poprawiły się i mogłem sobie pozwolić na zapraszanie obu naraz. Wydawało się nawet, że Julia woli przychodzić do mnie, kiedy jest obecna Anna.

- I jak tam twój fatygant z MSZ? - zmieniłem temat.

- Zazdrosny - skrzywiła się Julia.

- Może przyjdź kiedyś z nim? - zaproponowałem. - Niech się sam przekona, że między nami nie ma już żadnych fluidów?

- Ależ z ciebie matoł.

- Hmm? - Uniosłem ze zdziwieniem brwi.

- Chodzi o te fluidy. Mimo wszystko powinieneś dyszeć nieokiełznaną żądzą do Julii - wyjaśniła mi z uśmiechem Anna. - Zapewniać mnie o głębokich uczuciach, a jednocześnie podszczypać ją pod stołem albo coś. Twój ostentacyjnie deklarowany brak zainteresowania to śmiertelna obraza dla każdej kobiety. Nawet takiej, która tak naprawdę nie chce się z tobą spoufalać.

Przewróciłem bezradnie oczyma.

- Czyli jeśli nie dyszę dziką żądzą do wszystkich znanych mi kobiet w wieku produkcyjnym, to je tym samym obrażam? - upewniłem się.

- Dokładnie tak - poinformowała mnie z wyniosłą miną Julia.

- To chyba zbyt skomplikowane dla mnie - wyznałem.

- Dlatego jeszcze żyjesz - mruknęła Rosjanka. - Nie mam nic przeciwko takiemu faux pas, w końcu to nie ja jestem obrażana - dodała złośliwie.

Julia pokazała jej język, ale po chwili spoważniała, wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała.

- Mogę ci zadać dość osobiste pytanie? - zwróciła się do Anny.

Odpowiedziało jej przyzwalające mruknięcie.

- Jak znalazłaś się w Specnazie?

Spiorunowałem Julię wzrokiem, ale było już za późno, wyczułem, że Anna zesztywniała, beztroski nastrój uleciał bezpowrotnie.

- Nie musisz odpowiadać… - zacząłem.

Powstrzymała mnie gestem.

- Odpowiem - powiedziała. - Bardziej tobie niż Julii, masz prawo wiedzieć, a sama nigdy bym tego nie zrobiła.

Westchnęła głęboko, zacisnęła dłonie w pięści.

- Studiowałam architekturę w Moskwie tuż przed pierwszą wojną czeczeńską. Wtedy jeszcze wolałam budować niż wysadzać w powietrze… Mój brat był w wojsku, a reszta rodziny mieszkała w Groznym. Rodzice i młodsza siostra. Miała wtedy szesnaście lat. Stosunki między Rosjanami i Czeczeńcami układały się do tej pory różnie, ale moja rodzina żyła dobrze z miejscowymi, mieliśmy w Groznym wielu przyjaciół - Czeczenów. Kiedy inni Rosjanie zaczęli uciekać, rodzice i siostra zostali. Mieliśmy niewielki domek zbudowany z oszczędności całego życia, żal było wyjeżdżać, zostawiając dobytek. Sytuacja zaostrzała się, rosyjskie wojska szykowały się do interwencji, brat dzwonił co dzień do rodziców, namawiając ich na wyjazd, jednak bezskutecznie. Oni czuli się w Groznym bezpiecznie… Tamci przyszli któregoś wieczoru, niemal trzydziestu, większość z nich to byli znajomi: sąsiedzi, koledzy ze szkoły. Ludzie, którzy byli przyjaźnie przyjmowani w naszym domu, czasem zostawali na obiad… Ojca zarąbali w drzwiach siekierami, bo nie chciał ich wpuścić do środka. Matka miała szczęście, pchnęli ją nożem, gdy broniła ojca - opowiadała głuchym głosem Anna. - Siostra… Zgwałcili ją wszyscy, zrabowali, co się dało, a na koniec podpalili dom. Tanie z Groznego wywiózł znajomy Czeczen. Miał żonę Rosjankę, więc wiedział, że to kwestia czasu, zanim dobiorą się i do niej…

Перейти на страницу:
Прокомментировать
Подтвердите что вы не робот:*