Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
- Patrz przed siebie! - warknąłem.
- Chodzi mi o to, że on raczej niechętnie rozstaje się ze swoimi samochodami - kontynuowała niezrażona.
- Pewnie widział, jak prowadzisz - zauważyłem złośliwie.
- Faktycznie Wika jest nieco impulsywnym kierowcą, ale jeszcze nigdy nie miała wypadku - zapewniła mnie Iza.
- Cud boski - zawyrokowałem.
Uchyliłem okno, chłodne powietrze rozrzedziło nieco zapach kosztownych perfum. Jechałem na raut w towarzystwie wszystkich czterech „sióstr”. Czasem popełniam błędy, ale nie jestem aż takim idiotą, żeby wybrać jedną z nich, odtrącając trzy pozostałe. Tak więc zorganizowany przez Dagnę casting zakończył się poczwórnym zwycięstwem. No cóż, czasem mam wrażenie, że mój instynkt samozachowawczy jest w zaniku, tym niemniej jednak istnieje…
Kiedy wysiedliśmy na parkingu, jeszcze raz zlustrowałem wzrokiem swoje panie. Dagna wystąpiła w stylizowanej na lata pięćdziesiąte burgundowej sukni od Balenciagi. Pantofelki Rottura Manolo Blahnika podkreślały smukłe łydki i kostki kobiety. Opadająca na ramiona burza blond włosów dopełniała obrazu całości.
- I jak? - Uniosła brwi Dagna.
- Znakomicie wyglądasz - powiedziałem szczerze.
- A ja? - Obróciła się na pięcie Iza.
Ubrana w klasyczny kostium o barwie złamanego różu, szczupła, z przyciętymi na pazia kasztanowymi włosami sprawiała wrażenie damy z wyższych sfer. Emanowała dystynkcją, a nawet pewnym chłodem.
- Hmm… - udałem zastanowienie. - Seksowna arystokratka - orzekłem wreszcie.
Pisnęła z radości i pocałowała mnie w policzek.
- No, mnie się dostanie. - Wika ponuro pokiwała głową. - Ale tylko dlatego, że Janusz nie lubi szybkiej jazdy.
Parsknąłem z udanym lekceważeniem. Drobna, o ostrych, niemal lisich rysach twarzy Wika zdecydowanie nie zaliczała się do piękności. Jednak zielone spodnie, bluzeczka z koronkowym kołnierzem i uwydatniający zgrabną figurę żakiet tworzyły harmonijną kompozycję z krótkimi, rudymi włosami pani prokurator. Tryskająca żywotnością i energiczna była co najmniej interesująca.
- Może być. - Machnąłem ręką.
Walnęła mnie pięścią w bok.
- Domagam się pochwał! - zażądała stanowczo.
- Księżniczka elfów? - zaryzykowałem.
Po chwili namysłu skinęła aprobująco głową. Zwróciłem się w kierunku Anity. Ciemnowłosa, o jasnej cerze, ubrana była w długą, czarną suknię bez rękawów, wykonaną z matowego jedwabiu. Wąska, przylegająca do ciała kreacja przecięta była pod biustem dużą, połyskliwą kokardą. Całość sprawiała wrażenie prostoty i elegancji.
- Parfait! - stwierdziłem z uznaniem.
- Wpuszczą nas? - zaniepokoiła się Iza, kiedy stanęliśmy na schodach. - Przecież zaproszenie było tylko dla ciebie i jednej osoby towarzyszącej.
- Jeśli trzeba będzie, załatwię to z rektorem. - Machnięciem ręki zbyłem jej obawy. - Nie sądzę jednak, aby to było konieczne. Profesura ma nie tylko mózgi, ale i oczy.
- To znaczy? - zainteresowała się Wika.
- To znaczy, że zaraz rzuci się na was banda samców z tytułami naukowymi - powiedziałem z uśmiechem.
Kiedy stanęliśmy w progu sali bankietowej, natychmiast ruszyło ku nam kilkanaście osób. Rzut oka na gości potwierdził moje przypuszczenia - na bankiecie znalazło się dużo więcej mężczyzn niż kobiet. Przywitałem się krótko ze znajomymi i zacząłem przeciskać przez tłum w poszukiwaniu rektora i Davidoffa. Znalazłem ich rozmawiających z profesorem Geładze. Niedaleko krążyła też moja niedoszła flama w towarzystwie faceta wyglądającego na kulturystę. Zapewne miała być to demonstracja faktu, że w odróżnieniu ode mnie ona nie ma problemów ze znalezieniem partnera.
- Profesorze… - Wręczyłem zasępionemu Geładze kieliszek wódki i odwołałem dyskretnie na bok Davidoffa i rektora.
Gruzin był genialnym matematykiem i programistą, jednak miał też skłonność do imprezowania bez żadnych hamulców. Osoby o słabszej głowie omijały go szerokim łukiem.
- Dzięki Bogu - wyszeptał rektor z wdzięcznością. - Jeszcze chwila i musielibyśmy z nim pić.
- Przyprowadziłem dziewczęta - poinformowałem DavidofTa. - Trzy są na zbyciu, gdyby trzeba było zabawić jakiegoś gościa…
Skinieniem dłoni przywołałem „siostry”.
- Świetny pomysł - mruknął Rosjanin. - Jak zwykle brakuje kobiet. Dwu potrzebuję dla cybernetyków z Ameryki.
Bez słowa popchnąłem ku niemu Wikę i Izę. Davidoff wziął je pod ręce i ruszył w głąb sali.
- A ja? - upomniał się rektor.
- Profesorze, to moja siostra Dagna - dokonałem prezentacji. - Jest do pańskiej dyspozycji.
- Siostra? - spytał, patrząc na mnie spod oka.
- To długa historia - odparłem z kamiennym wyrazem twarzy. - Zna trzy języki i jest wykwalifikowaną hostessą.
- Tak myślałem, że skądś panią znam - powiedział, marszcząc brwi. - Poznaliśmy się na jakimś przyjęciu?
- Raczej nie - zaprzeczyła z uśmiechem. - Prowadzę agencję modelek. Czasem sama występuję na pokazach.
- Bielizna Chantelle - wykrzyknął rektor, uderzając się w czoło. - Prezentowała pani… - Zaczerwienił się, uświadomiwszy sobie niezręczność sytuacji.
- Owszem, prezentowałam - przyznała Dagna bez cienia zażenowania.
- Doktor Korpacki jest naprawdę pani bratem? - zapytał z ciekawością.
Skinąłem nieznacznie głową, gdy zwróciła się do mnie z niemym pytaniem w oczach.
- Poznaliśmy się w rodzinie zastępczej. Jesteśmy wszyscy sierotami - wyjaśniła. - Ale może przedstawi mnie pan osobie, której mam dotrzymać towarzystwa?
- Nie sprawi to pani kłopotu?
- Absolutnie żadnego - zapewniła. - Zresztą dla Janusza zrobiłybyśmy wszystko. Martwił się, że przy zbyt małej liczbie kobiet niektórzy będą się nudzić, dlatego nas tu przyprowadził.
- Zapewne troszcząc się o mój spokój ducha? - Rektor obrzucił mnie kpiącym spojrzeniem.
- Raczej profesora Davidoffa - przyznałem. - Pan skorzystał przy okazji.
- Dobre i to - oznajmił z udawanym żalem w głosie. - Proszę się dobrze bawić. - Klepnął mnie po ramieniu, odchodząc z Dagną.
Przez niemal godzinę spacerowaliśmy z Anitą po sali, podejmując zdawkowe rozmowy z innymi gośćmi. Wprowadzałem ją w uczelniane ploteczki i skandale, pokazując ukradkiem ich bohaterów. Zamieniłem też kilka słów z amerykańskimi naukowcami, jednak wyglądało na to, że świetnie się bawią w towarzystwie Izy i Wiki. Przez cały czas starałem się mieć na oku doktor Wielecką i jej umięśnionego adoratora. Mina pani doktor przypominała chmurę gradową, najwyraźniej coś kombinowała.
Po pewnym czasie podeszła do nas Julia i przedstawiła swojego partnera. Kiedy ściskałem mu dłoń, ujrzałem w jego oczach przelotny błysk irytacji, a może niechętnego podziwu. Był średniego wzrostu blondynem pod trzydziestkę, jak się okazało - pracował w MSZ, ale nie zauważyłem w nim żadnej pretensjonalności, tak charakterystycznej dla większości zatrudnionych w tej instytucji osób. W jego stosunku do Julii wyczułem swego rodzaju czułą pobłażliwość, a panna de Becque kilkakrotnie przyglądała mu się ukradkiem, jakby chcąc wysondować, co myśli. Pocałunek, jakim mnie przywitała, był całkowicie platoniczny, napięcie, które pojawiało się wcześniej między nami zniknęło.
- Co znowu? - spytała Anita, widząc, jak obserwuję odchodzącą parę.
- Zastanawiam się, czy straciłem przyjaciółkę, czy tylko… - nie dokończyłem.
- Lubisz ją?
- Bardzo - przyznałem. - Choć prawdę mówiąc, nie wiem za co.
- Czasem lubimy kogoś za sam fakt, że jest - powiedziała z pewną melancholią.
Uniosłem brwi, ale nie skomentowałem, wiedziałem, że upłynie dużo czasu, zanim się poznamy, słowa mojej towarzyszki wydawały się bardziej echem jej myśli niż banalną sentencją. Może kiedyś wyjawi mi swoje sekrety…
- A to kto? - Anita dyskretnie wskazała kobietę stojącą samotnie z kieliszkiem szampana.
- Małgorzata Boerner, lodowa księżniczka. Dwadzieścia dziewięć lat, profesor uczelniany - odparłem cierpkim tonem.
- Czym się zajmuje? - Moja towarzyszka nie odrywała wzroku od kobiety. - I czemu nazywasz ją lodową księżniczką?
- Jest podobno spokrewniona z jakąś rodziną książęcą, a zajmuje się probabilistyką. No i nie przepada za towarzystwem…
Anita odwróciła się do mnie i spojrzała z namysłem.
- Probabilistyka to…?
- Przepraszam - zaczerwieniłem się. - To dział matematyki, rachunek prawdopodobieństwa.
- Naprawdę jest księżniczką?
- Coś w tym rodzaju - odparłem bez emocji. - Tak przynajmniej twierdzi mój przyjaciel Gilbert. On sam ma koneksje arystokratyczne i interesuje się tymi sprawami.
- Byłaby wspaniałą modelką. To skończona piękność - stwierdziła Anita. - Może ma trochę zbyt duży biust, ale…
- Nie, nie… - zaprzeczyłem stanowczo. - Biust jest w porządku. Więcej niż w porządku.
- Mężczyźni - parsknęła z niesmakiem.
Jakby czując na sobie nasz wzrok, profesor Boerner odwróciła się i po chwili wahania ruszyła w naszym kierunku.
- Idzie tu - wymamrotała Anita.
- No i co z tego? - Wzruszyłem ramionami. - Chcesz ją zwerbować do waszej agencji? Możemy ją spytać, co sądzi na temat reklamy bielizny Chantelle. - Uśmiechnąłem się złośliwie.
Pani Boerner odstawiła kieliszek na stolik, objęła mnie i pocałowała na powitanie. W jej ruchach była wzruszająca niepewność nastolatki.
- Święty Mikołaju, mój patronie - wymamrotałem zaskoczony.
Małgorzata była jedną z niewielu znanych mi kobiet autentycznie niezdających sobie sprawy z własnej urody. Otaczająca ją aura niewinności w parze z oszałamiającą, zmysłową figurą i klasycznie piękną twarzą, stanowiły iście piorunujący koktajl. Efektu dopełniały bujne, naturalnie kasztanowe włosy i ogromne, piwne oczy. Na uczelni uchodziłem co prawda za bliskiego przyjaciela Małgorzaty, jednak przekonanie to wynikało wyłącznie z faktu, że siadaliśmy razem z okazji rozmaitych imprez. Uroda narażała ją na rozliczne zaczepki, a ja stanowiłem czynnik „odstraszający” potencjalnych natrętów. Kiedyś wyjaśniła mi to wprost, jednak z takim wdziękiem, że nie miałem serca się gniewać.
- Przepraszam, że się narzucam, ale szukałam pretekstu, aby z tobą porozmawiać - szepnęła. - Wielecka chce cię jakoś skompromitować. Teraz, na tym raucie.
- Ostatnio chyba zbyt wiele pięknych kobiet kręci się wokół mnie - powiedziałem słabym głosem. - Nie przejmuj się Wielecką, ale może jeszcze trochę pokonspirujemy? - zaproponowałem.
- To znaczy? - Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
Wymownym gestem nadstawiłem Małgorzacie drugi policzek.
- Łajdak! - Pogroziła mi palcem Anita. - Wszystko powiem Annie.
Ku mojemu zdumieniu dostałem drugiego buziaka.
- Kim jest Anna?
- To dziewczyna Janusza, Rosjanka, pracuje w…
Powstrzymałem rozbawioną Anitę jednym chłodnym spojrzeniem. Nie mam nic przeciwko żartom, o ile nie narażają moich bliskich na niebezpieczeństwo.
- Przepraszam - powiedziała skruszona. - Czasem się zapominam.
Dalszą rozmowę przerwała nam awantura przy stole rektora. Widząc wśród gestykulujących gwałtownie osób sylwetkę Davidoffa, przeprosiłem swoje towarzyszki i podszedłem bliżej. Geładze strofował ostrym tonem profesora, starając się go do czegoś przekonać.
- Nie mogę pić wódki - tłumaczył Davidoff. - Łykam lekarstwa, więc sam rozumiesz…
- Jakie lekarstwa? - warknął Geładze.
Rosjanin wyjął z kieszeni marynarki plastikowy pojemnik i bez słowa podał rozmówcy.
- Torazolidon… W połączeniu z alkoholem… wymioty, nudności, drgawki - czytał na głos Geładze. - Bzdura - powiedział wreszcie. - Popatrz!
Wysypał na dłoń kilkanaście kapsułek i popił setką wódki.
- I żadnych drgawek! - ogłosił tryumfalnie.
Davidoff usiadł ze zrezygnowaną miną i ujął kieliszek.
- Na zdrowie! - Gruzin wzniósł toast.
Przerażony rektor sięgnął po komórkę.
- Co za idiota! - zawołał z rozpaczą. - Jeśli coś mu się stanie, to będziemy mieli międzynarodowy skandal.
- Spokojnie, profesorze. - Powstrzymałem go łagodnym gestem. - To nie jest prawdziwy antybiotyk, tylko witamina C.
- Naprawdę?!
- Tak, to stara sztuczka. Na niektórych działa, na Geładze najwyraźniej nie - zauważyłem filozoficznie. - Czasem na tego typu imprezach trudno się wymówić od picia, więc…
- A może pan by spróbował? - Rektor wskazał ruchem głowy Gruzina.
- Znam swoje możliwości, Geładze jest nie do zdarcia. Jego organizm błyskawicznie rozkłada alkohol, on ma chyba jakiegoś enzymu w nadmiarze.
- Zostawi pan na pastwę losu swojego promotora?!
- Zostawię - przytaknąłem. - Niech pan się nie martwi, profesor Davidoff cierpi na podobną przypadłość co Geładze, tyle że jest bardziej powściągliwy. Nie zakładałbym się, który z nich prędzej wyląduje pod stołem…
Odprawiony machnięciem ręki podszedłem do dziewcząt. Wyglądało na to, że Małgorzata i Anita znalazły wspólny język. Włączyłem się do dyskusji, nie spuszczając jednak oka z Wieleckiej. Ubrana w szyfonową bluzeczkę z głębokim dekoltem i krótką spódniczkę odsłaniającą długie, zgrabne nogi była dość przyjemnym obiektem obserwacji. Pozornie bezplanowy spacer pani doktor zbliżał ją coraz bardziej do naszej grupki. Wreszcie stanęła za plecami Anity i trzymając w dłoni lampkę czerwonego wina, udała potknięcie. Błyskawicznym ruchem odsunąłem z jej drogi obie kobiety i agresorka wylądowała na posadzce. Zrobiło się zamieszanie, nadbiegli ludzie. Pomogłem wstać Wieleckiej, ale ta posiniała, nie mogła złapać tchu. Zakląłem, wyglądało na to, że czymś się zadławiła. W takich wypadkach liczą się sekundy, a skutki zwłoki mogą być opłakane. Stanąłem za plecami Wieleckiej i objąwszy ją w talii, nacisnąłem energicznie przeponę ku górze. Manewr Heimlicha okazał się skuteczny, z jej ust wyleciał fragment uzębienia. Odetchnąłem, wyglądało to na mostek dentystyczny. Niestety, nie tylko ja zauważyłem, że śliczne ząbki doktor Wieleckiej nie są dziełem natury…
- Zabiję czę - wysepleniła z nienawiścią.
- Nie wątpię, że spróbujesz, Żabciu - westchnąłem.
I ratuj tu taką…
* * *
Odwróciłem się na bok, czując ciepło ciała przytulonej do mnie Wiki. Po raucie wróciliśmy do mnie, a ponieważ wszyscy byli zmęczeni, zaproponowałem „siostrom” nocleg. Dagna i Anita spały na tapczanie w salonie, Iza na dwóch złączonych fotelach, a z Wiką podzieliłem się własnym łóżkiem. Chciałem co prawda oddać je dziewczętom, lecz Iza stanowczo odmówiła. Podobno pani prokurator miała zwyczaj pochrapywać… Znużona Wika skorzystała z propozycji bez żadnego skrępowania, ale ja przez dłuższą chwilę czułem się niepewnie w łóżku z, było nie było, obcą kobietą. Jednak po jakimś czasie moja podświadomość wychwyciła sygnały, które sprawiły, że spokojnie usnąłem. Bliskość Wiki nie wywoływała we mnie żadnej ekscytacji, widać wspomnienia z dzieciństwa okazały się na tyle silne, że nie działała na mnie erotycznie.