KnigaRead.com/

Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

На нашем сайте KnigaRead.com Вы можете абсолютно бесплатно читать книгу онлайн Adam Przechrzta, "Chorangiew Michala Archaniola" бесплатно, без регистрации.
Перейти на страницу:

Wyślizgnąłem się z łóżka ostrożnie, aby nie obudzić Anny, musiała być wyczerpana. Ogarnąłem się nieco i poszedłem szukać wujka Maksa. Jak zwykle siedział na werandzie. Kiedy mnie ujrzał, bez słowa podsunął szklankę jakiegoś mętnego płynu. Maks spędził dwa lata w buddyjskim klasztorze w Chinach, tuż przy granicy z Wietnamem. Zapędził się tam za swoim „celem”. „Cel” został namierzony i zlikwidowany bez problemu, ale coś kazało Maksowi zostać tam na dłużej. Jednym z efektów pobytu w klasztornym zaciszu jest ślepe zaufanie wujka do rozmaitych ingrediencji serwowanych w charakterze lekarstw przez mnichów. Przywiózł wiele receptur ze sobą, a jego azjatyccy znajomi uzupełniają na bieżąco kolekcje egzotycznych ziół koniecznych do fabrykowania tych mikstur. Niezależnie od choroby, którą mają leczyć, wszystkie te kompozycje smakują jednakowo obrzydliwie. Wychyliłem naczynie duszkiem, wiedziałem, że zapewnianie wujka, iż przeżyję bez tego, jest stratą czasu.

- Anna? - zapytał lakonicznie.

- Śpi - odparłem równie zwięźle.

- Jak twoje szwy? - kontynuował z niemal niedostrzegalną ironią w głosie.

- Odwal się - mruknąłem.

Po twarzy przemknął mu przelotny uśmiech.

- Wycofuję pytanie - powiedział z wyraźnym już rozbawieniem. - Ktoś taki jak ona doskonale zdaje sobie sprawę ze wszystkich zagrożeń, jakie niesie ze sobą naruszenie opatrunków.

- Chcę coś dać Annie - oznajmiłem zdecydowanie, zmieniając temat.

Maks uniósł brwi z przesadnym zdumieniem.

- Ponieważ nie wychowałem cię na idiotę, przypuszczam, że nie masz na myśli bransoletki z brylantami? Gdyby pomyślała, że chcesz jej się odpłacić… materialnie, zapewne skręciłaby ci kark i zatańczyła na grobie kankana. Albo rzuciła - dodał poważniejszym tonem.

- Nie, potrzebuję czegoś innego, a ty masz dojścia - wyjaśniłem.

Nie musiałem długo tłumaczyć, o co mi chodzi.

- To dobry pomysł. - Wujek z aprobatą pokiwał głową. - Na kiedy chcesz to mieć?

- Najlepiej na wczoraj.

- Zobaczę, co da się zrobić - obiecał.

* * *

Kopnąłem Huberta w kolano, później zaatakowałem żebra manekina. Odskoczyłem i otarłem pot z czoła. Kopnięcia nie wyszły mi rewelacyjnie. Ćwiczyłem rozebrany do pasa i co chwila zerkałem w przymocowane do ściany lustro. Bynajmniej nie w celu napawania się swoją muskulaturą… Problemem były moje obrażenia. Mimo iż niedawno Maks zdjął mi szwy, blizny nadal bolały. Wolałem nie dopuścić do sytuacji, w której ledwo zrośnięte brzegi którejś rany otworzyłyby się znowu. Niestety, z treningiem także nie mogłem czekać w nieskończoność. Tylko na filmach herosi zawsze pozostają silni i sprawni, w realnym życiu każdy dzień bez ćwiczeń powoduje spadek kondycji i koordynacji ruchowej. A jeśli pewne umiejętności mogą się okazać potrzebne w każdej chwili, nie ma innej możliwości jak codzienne ćwiczenia.

Wyjąłem nóż i kolejno atakowałem wrażliwe strefy „przeciwnika”. Brwi, dłonie, brzuch, skroń, tętnicę szyjną i podobojczykową. Błyskawicznie odwróciłem się do tyłu i rzuciłem nożem w grubą, drewnianą tarczę z wymalowaną sylwetką człowieka. Trafiłem w szyję. W realnej walce rzadko rzuca się nożem, nikt zdrowy na umyśle nie pozbywa się broni, ale czasem jest to jedyny sposób, aby zaskoczyć wroga, przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Kilkoma szarpnięciami obluzowałem głęboko zaryte w drewnie ostrze i odłożyłem na stół. Wziąłem za to specjalne, wykonane całkowicie ze stali rzutki i cofnąwszy się kilka kroków, cisnąłem dwie naraz. Jedna wbiła się w okolice serca, druga w podbrzusze wyobrażonej na tarczy figury. To już była czysta zabawa, lubiłem rzucać nożem, no i to ćwiczenie wyrabiało koordynację: oko - cel. Przez kilkanaście minut posyłałem do tarczy rzutki z różnych pozycji, celowałem w kończyny i korpus. Przeważnie trafiałem. Chybiłem tylko raz, ostrze wycelowane w serce wbiło się nieco niżej niż powinno, w realnym starciu skutek byłby podobny. Nie przejąłem się tym drobnym niepowodzeniem, wiedziałem, że minie sporo czasu, zanim odzyskam siły po starciu z Afgańcami. Niemniej jednak byłem zmęczony, niespecjalnie intensywny trening spowodował, że czułem się jak po biegu maratońskim. Właśnie postanowiłem skończyć na dzisiaj, kiedy usłyszałem dzwonek. Wyjrzałem przez wizjer, przed drzwiami stała Julia. Dopiero gdy wpuściłem ją do mieszkania, zdałem sobie sprawę, że otworzyłem jej półnagi, z napuchniętymi, wyraźnie widocznymi bliznami na piersiach i barku. Błyskawicznie stanąłem do dziewczyny plecami, ale było za późno, gwałtowne szarpnięcie, jakim odwróciła mnie z powrotem ku sobie, świadczyło, że wszystko zauważyła.

- Co to jest? - spytała, starając się mówić spokojnie. - Miałeś wypadek samochodowy?

Widziałem, jak na jej twarzy obawa miesza się ze złością, i nie miałem zamiaru pogarszać swojej sytuacji kłamstwem. Nie trzeba było być lekarzem, by zauważyć, że to szramy od noża.

- Małe nieporozumienie towarzyskie - wymamrotałem, spuszczając głowę.

- Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! - syknęła. - Założę się, że nie zamierzałeś mi nawet o tym powiedzieć?!

- Poczekaj chwilę - poprosiłem.

Wziąłem chłodny, szybki prysznic, chętnie pomoczyłbym się w gorącej wodzie, ale wolałem oszczędzać poszarpaną skórę. Wróciłem do pokoju otulony grubym szlafrokiem. Przy mojej aktualnej kondycji założenie normalnego ubrania trwałoby zbyt długo. Julia siedziała w fotelu ze szklanką brandy w dłoni. Skrzywiła się, przełykając alkohol, i zwróciła w moją stronę z wyzywającym wyrazem twarzy.

- Więc?

- Wmieszałem się niechcący w mafijne porachunki - przyznałem.

Widziałem, że się wzdrygnęła.

- Nie wiem, jak można wmieszać się w coś takiego niechcący - rzuciła ostro.

Miałem na końcu języka zjadliwą odpowiedź, ale dostrzegłem w oczach Julii ból. Miała rację - przyjaciele tak nie postępują, a my staliśmy się przyjaciółmi lub niemal przyjaciółmi. Trudno mi było to oceniać, z oczywistych względów nie jestem ekspertem w zakresie stosunków interpersonalnych…

Bez słowa ująłem ją za ręce i przyciągnąłem do siebie.

- Przepraszam - wyszeptałem.

Staliśmy przez moment przytuleni, ale chwilę później Julia odepchnęła mnie stanowczo.

- Zdejmij ten szlafrok - powiedziała. - Muszę to jeszcze raz zobaczyć.

Wywróciłem oczyma, ale posłusznie zademonstrowałem jej blizny.

- Paskudne, prawda?

- Goją się? - spytała z troską w głosie.

Opuszkami palców dotknęła delikatnie mojego barku. Poczułem żar niemający nic wspólnego z ranami. Cofnąłem się gwałtownie i okryłem szlafrokiem.

- Bez problemu - burknąłem.

- Co z tym, który cię zranił?

Długo wpatrywałem się w dywan, Julia milczała, czekając na moją odpowiedź. Powiedzieć prawdę dziennikarce? Zawierzyć swój los niedawno poznanej osobie?

Cisza zaczęła tężeć, dławić.

- Było ich dwóch - powiedziałem wreszcie. - Jednego zabiłem, zanim wyciągnął nóż. Drugiego zastrzelił Maks.

Zamknąłem oczy, nie chciałem widzieć wyrazu jej twarzy.

- Jadłeś kolację? - spytała.

Mówiła normalnym, przyjaznym tonem, jakby nic się nie stało.

- Jeszcze nie.

Gdy uniosłem wzrok, nie dostrzegłem potępienia, raczej współczucie i troskę.

- Zabiłem go - powtórzyłem uparcie.

- Słyszałam za pierwszym razem - zapewniła. - Gdybym potrafiła, sama poderżnęłabym mu gardło. A teraz, co chcesz zjeść?

Oniemiałem.

- Ale…

- Nie bądź idiotą - powiedziała szorstko. - A co ty byś czuł, gdybym zabiła kogoś, kto chciałby mnie zgwałcić albo załatwić nożem?

- To co innego.

- Akurat! - parsknęła z niesmakiem. - Po prostu testosteron uderza ci na mózg. No więc? Co byś czuł, ale szczerze?

Zacisnąłem zęby.

- Żałowałbym, że nie ja to zrobiłem. Zadowolona?! - warknąłem.

Odpowiedziała mi uśmiechem, skinęła energicznie głową.

- Jeszcze ostatnie pytanie, zanim przejdziemy do istotniejszych spraw: czy nic ci już nie grozi?

- Nie. I nie podam ci szczegółów. - Powstrzymałem Julię gestem, widząc, że otwiera usta. - Jesteś cywilem, te sprawy cię nie dotyczą. I tak sporo ryzykowałem, mówiąc ci o zdarzeniu…

- Chyba nie aż tak wiele - odburknęła niechętnie. - Ale, ale… W co ubierzesz się na raut?

Popatrzyłem na dziewczynę z niedowierzaniem.

- Jaki raut, na litość boską?! Zresztą jestem rekonwalescentem.

- Raut to przyjęcie bez tańców, nie będziesz musiał szaleć na parkiecie w rytmie Crazy Frog - poinformowała mnie, najwyraźniej świetnie się bawiąc. - Masz tam koniecznie być, tak powiedział profesor Davidoff. Przyjadą jacyś naukowcy ze Stanów Zjednoczonych, specjaliści w zakresie cybernetyki społecznej.

Jęknąłem boleśnie. Nie mam nic przeciwko przyjęciom, ale obecnie moja sytuacja towarzyska na uczelni była dość… specyficzna. Z drugiej strony, jeżeli przyjedzie ktoś z amerykańskiego Ośrodka Studiów Strategicznych, Davidoff nie odpuści. Przyjdzie mi pełnić honory domu wraz z nim.

- Co tak stękasz? - spytała z ciekawością Julia.

- Kiedy to będzie?

- W piątek, a co?

- Anna gdzieś wyjeżdża w środę. Raczej nie zdąży wrócić na ten jubel.

- No i co z tego? Musisz iść w towarzystwie?

- Pewna urocza pani doktor rozpuszcza po uczelni plotki, że odkąd mnie rzuciła, jestem tak załamany psychicznie, że nie mogę spotykać się z kobietami - wyjaśniłem. - Trochę mnie to drażni, a jeśli przyjdę sam, potwierdzę jej wersję.

- A jaka jest prawda? - Julia zerknęła na mnie figlarnie.

- Mieliśmy właśnie małe tête-à-tête, kiedy okazało się, że nie jest tak dokładnie rozwiedziona, jak mnie wcześniej zapewniała… Tak jakoś się jej wyrwało. Nie jestem świętoszkiem, ale to oświadczenie kompletnie wybiło mnie z romantycznego nastroju.

Wzruszyłem ramionami.

- Co było dalej?

- Poprosiłem ją, aby poszukała sobie innego narzędzia zemsty na mężu, lecz nie przyjęła mojej rady do wiadomości. Chyba jeszcze nikt nigdy nie dał jej kosza. Jest bardzo ładna i ogólnie niegłupia - przyznałem obiektywnie. - No więc kompletnie zlekceważyła to, co jej powiedziałem. Nie chciałbym, żebyś doszła do wniosku, że jestem brutalny wobec kobiet, jednak w tej sytuacji…

- Tak?

- Wylądowała na schodach. W negliżu, bo sytuacja była już mocno… zaawansowana. Jak można się domyślić, nie przyjęła tego najlepiej.

Julia ukryła twarz w dłoniach, trzęsąc się ze śmiechu.

- Pra… prawdziwy z ciebie paladyn - wykrztusiła.

- Ha, ha - zawtórowałem jej ponuro. - Bardzo śmieszne.

Nagle klepnąłem się z rozmachem w czoło.

- Przecież ty też jesteś kobietą! - zawołałem.

- Ostatnio jak sprawdzałam, to byłam - potwierdziła ostrożnie.

- Możesz pójść ze mną…

Zaprzeczyła.

- Będę na tym przyjęciu, ale jestem umówiona z synem waszego - zawahała się - podsekretarza stanu. Zaprosił mnie wcześniej, a wygląda sympatycznie, więc…

Skrzywiłem się, jakbym rozgryzł coś paskudnego w smaku. Starałem się usilnie, aby moja twarz nie przypominała w tej chwili miny naburmuszonego nastolatka, ale chyba nie za bardzo mi się to udało, bo Julia pokazała mi język i poszła do kuchni. Wyglądało na to, że kobiety zostawiły mnie na lodzie… Była co prawda jeszcze jedna możliwość - dziewczyny, moje „siostry”. Miałem nadzieję, że któraś z nich będzie miała tyle wolnego czasu, że pofatyguje się ze mną na ten raut. Anita i Iza, które poznałem nieco później niż pozostałą trójkę „rodzeństwa”, były pięknymi, świadomymi swej urody kobietami. Nic dziwnego - pracowały jako modelki i odniosły w tym zawodzie spore sukcesy. Sięgnąłem po telefon komórkowy i połączyłem się Dagną. Odebrała niemal natychmiast.

- Co ci jest? Co ci się stało? - zarzuciła mnie od razu pytaniami.

- Spokojnie, czuję się całkiem nieźle - zapewniłem ją uspokajającym tonem.

- Ten matoł Marek dopiero dziś rano powiedział mi, że zostałeś ranny.

- Naprawdę, wszystko jest w porządku.

- Miałeś wypadek?

Westchnąłem z desperacją - oto korzyści z posiadania rodziny, teraz każdy będzie mnie odpytywał…

- Nie, to raczej coś z branży Marka - przyznałem.

- Mówiłeś, że się w to nie bawisz…

- Przypadek - uciąłem. - Dzwonię w zupełnie innej sprawie - zdecydowanie zmieniłem temat. - Potrzebuję towarzyszki na imprezę uczelnianą. Nie będę wchodził w szczegóły, ale jeśli przyjdę sam, moje notowania spadną.

- A ta twoja Rosjanka? - spytała już dużo spokojniej Dagna.

- Wyjeżdża, wróci w piątek wieczorem, ale raczej nie zdąży na tę imprezę.

- W porządku, załatwimy to - obiecała. - Zrobimy casting.

- Co?!

- Zgłosiłabym się od razu, ale dziewczyny wydrapałyby mi oczy, więc będziesz musiał sam wybrać…

Chyba wymknęło mi się jakieś przekleństwo, bo Dagna zachichotała.

- Ja, Wika, Anita i Iza. Jutro w naszej krakowskiej filii, wystąpimy w strojach wieczorowych i bikini - ogłosiła Dagna. - I niech zwycięży najlepsza…

Zanim zdążyłem zareagować, rozłączyła się roztropnie. Wielkimi krokami pomaszerowałem do sąsiedniego pokoju. Zrzuciłem szlafrok i ze wściekłym sapnięciem kopnąłem Huberta w krtań. Zapiszczał. Odczytałem szybkość kopnięcia na ekranie podłączonego do manekina komputera. Pobiłem rekord…

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Wika zahamował gwałtownie, zatrzymaliśmy się jakieś pięć centymetrów za bagażnikiem czerwonego forda focusa. Zamknąłem oczy, najchętniej zatkałbym też uszy. Rudowłosa pani prokurator jeździła jak rajdowiec, klęła jak szewc i utrzymywała odstęp pomiędzy naszym samochodem a innymi pojazdami na grubość lakieru. W zasadzie nie pozwalam prowadzić nikomu swojego samochodu, ale najwyraźniej rodziny ta reguła nie dotyczyła. Sam nie wiem, jakim cudem Wika znalazła się za kierownicą, a ja na tylnym siedzeniu. W dodatku samochód niezupełnie był mój. Wujek Maks pożyczył mi porsche i zapewne spodziewał się, że oddam je w dobrym stanie. Nerwowo zbadałem zapięcie pasa, musnąłem tkwiący w kieszeni składany nóż. Mogłem go otworzyć ruchem jednej dłoni. Częściowo ząbkowane ostrze świetnie nadawało się do cięcia zablokowanych pasów bezpieczeństwa…

- Fajnie, że Maks pożyczył ci tego porszaka - odezwała się Wika, zdejmując jedną rękę z kierownicy.

- Patrz przed siebie! - warknąłem.

- Chodzi mi o to, że on raczej niechętnie rozstaje się ze swoimi samochodami - kontynuowała niezrażona.

- Pewnie widział, jak prowadzisz - zauważyłem złośliwie.

Перейти на страницу:
Прокомментировать
Подтвердите что вы не робот:*