Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zamruczałem z zadowolenia, wdychając aromat polędwiczek w sosie z prawdziwków i kurek. Niewiele czasu zajęło mi stwierdzenie, że Julia nie tylko potrafi pokroić jarzyny, ale też świetnie gotuje. Eksperymentowaliśmy popołudniami z potrawami kuchni francuskiej, chińskiej i polskiej, niestety, na efekty nie trzeba było długo czekać. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie -przytyłem dwa kilo. Nie przejąłem się tym specjalnie, jestem dość szczupły, by nie powiedzieć chudy, ale na wszelki wypadek postanowiłem przedłużyć nieco codzienne ćwiczenia. Julia zapewne spalała dodatkowe kalorie w hotelowej siłowni. Nasz układ był… dziwny. Wiedziałem już, że de Becque jest ważną figurą w kanadyjskim rządzie, mniej więcej odpowiednikiem polskiego wiceministra spraw wewnętrznych, a jego córką zaopiekowaliby się chętnie co młodsi przedstawiciele naszego establishmentu. Jednak najwyraźniej Julia wolała moje towarzystwo, być może dlatego, że nie próbowałem jej uwodzić. Niedawna wizyta Anny postawiła kropkę nad „i”. Mimo to czuło się między nami jakieś napięcie, coś, co wbrew naszej woli wychodziło poza granice przyjacielsko-kumplowskich stosunków. Tak jak teraz. Bez śladu jakiejkolwiek kokieterii Julia podała mi butelkę z piwem i nasze dłonie zetknęły się na moment. Zaiskrzyło. Mimo iż siedziała po drugiej stronie stołu, czułem żar jej ciała, zapach skóry i włosów pomieszany z wonią stojącej w kryształowym wazonie róży Prominent. Westchnąłem.
- Grosik za twoje myśli - powiedziała z wyzwaniem w ciemnych, błyszczących łobuzersko oczach.
- Lepiej nie. - Skrzywiłem się niechętnie.
- Takie tajne te myśli?
- Takie głupie.
- Hmm… - Dopiła lampkę gruzińskiego wina Mukuzani i wpatrzyła się z zadumą w puste szkło. Powstrzymała mnie gestem, kiedy sięgnąłem po butelkę. - Wystarczy na dzisiaj - zdecydowała. - Wolałabym nie przesadzić.
- Nigdy nie pijesz dużo.
- Nie chcę tego stracić. - Wykonała nieokreślony ruch dłonią.
- Nie rozumiem.
Odetchnęła głęboko, popatrzyła na mnie, jakby zastanawiając się nad czymś. Po chwili pokręciła głową.
- Czasem czuję się dziwnie. Jakby… jakby coś między nami było.
W jej oczach na ułamek sekundy pojawiła się niepewność, niemal lęk.
- Narzucam ci się?
- Mówię o swoich odczuciach, głupku!
Sapnęła gniewnie, zabębniła palcami po stole.
- Wiem, że nie jesteś facetem, który kombinowałby z dwiema kobietami naraz. Dlatego się wstydzę. W zasadzie powinnam chyba przestać tu przychodzić, ale tak dawno nikt mi nie okazał bezinteresownej przyjaźni…
Roześmiałem się szczerze, nie zwracając uwagi na wściekłe spojrzenie mojej rozmówczyni.
- Rzecz jest obopólna - poinformowałem ją, zbierając kawałkiem chleba resztki sosu z talerza. - To tylko chemia, nie ma się czym przejmować. Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą.
- Chemia? Możliwe - przyznała bez większego przekonania. - Jednak ty z pewnością nie jesteś atrakcyjny.
Uniosłem z dezaprobatą brwi.
- Tak właśnie - potwierdziła złośliwie. - Wysoki, chudy facet o ponurej twarzy i sarkastycznym poczuciu humoru. Co w tym pociągającego?
- Aura samotnego wilka zmieszana z zapachem wody toaletowej Baldessarni Del Mar Caribbean - odparłem bezczelnie.
Julia pokazała mi język. Dokończyliśmy posiłek w dobrych humorach. Czasem warto oczyścić atmosferę.
* * *
Czekali na mnie w gabinecie Davidoffa. Mimo że przyszli tylko w trójkę, w pomieszczeniu pełniącym funkcję mojego „biura” raczej byśmy się nie zmieścili. Uczelnia nie rozpieszcza młodszej kadry naukowej, a ja w dodatku nie byłem specjalnie lubiany przez decydentów. Gdyby nie Davidoff, pewnie przyjmowałbym studentów na schodach. Kobiety siedziały w wygodnych, obitych skórą fotelach, przypatrując mi się uważnie. Śliczna platynowa blondynka i druga - drobna, rudowłosa, w dużych ciemnych okularach. Tuż obok stał mężczyzna. Krótko ostrzyżony, masywnie zbudowany, z niewielką blizną w okolicach lewej brwi, czuło się w nim coś znamionującego zawodowca. Jakiś wewnętrzny spokój, przekonanie, że cokolwiek by się stało - poradzi sobie. Fakt, że przyszły w towarzystwie ochroniarza, zabolał. Odtrąciłem go szorstkim ruchem, podchodząc do biurka, kiedy wyciągnął dłoń, aby mnie zatrzymać, odwróciłem się błyskawicznie i zamarłem. Byłem przygotowany na konfrontację, ale nie na to, że jego twarz skurczy się tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać. Wyglądał, jakbym złamał mu serce.
- To jest Marek, a nie wynajęty goryl - powiedziała szybko blondynka. - On tylko sprawia wrażenie, że…
Nie dokończyła i podbiegła do mnie.
- Ten maluch, któremu opowiadałem bajki?!
- Tak.
- Nie wiem, co powiedzieć - wydusiłem.
- Nic nie mów, nie trzeba. - Objęła mnie za szyję, na twarzy poczułem jej łzy.
Po chwili wtuliła się we mnie druga kobieta. Marek trzymał rękę na moim barku. Staliśmy tak kilka minut.
- Usiądźmy - zaproponowałem wreszcie. - Może kawy, albo…
- Pamiętasz nasze imiona? - zapytała ruda.
- Tak, ale nie kojarzę z osobami. Zmieniłyście się.
- Pewnie! - prychnęła blondwłosa piękność. - Już nie mdlejemy ze strachu na widok każdego faceta, no i trochę urosłyśmy. Jestem Dagna, a ten rudzielec to Wika, od Wiktorii.
- A pozostałe?
- Anita i Iza są w Ameryce Południowej na tournee. Kiedy się dowiedziały, że chcesz się z nami spotkać, zrezygnowały z reszty pokazów i wrócą do Polski pojutrze.
- Siadajcie - ponagliłem. - Czego się napijecie? Otworzyłem barek Davidoffa, zachęcając gestem moich gości, aby dokonali wyboru.
- No, no - mruknął Marek, obrzucając wzrokiem baterię butelek. - Ktoś tu sobie nie żałuje…
Wika niecierpliwym gestem porwała jakieś kalifornijskie wino, otworzyła je i pociągnęła prosto z flaszki.
- Co to za tournee? - zainteresowałem się, przekazując butelkę dalej.
Upiłem łyk, ale zupełnie nie poczułem smaku. W tym momencie nie interesowało mnie nic poza rodziną. Po raz pierwszy tak ich nazwałem, co prawda tylko w myślach.
- Założyłam agencję modelek - wzruszyła ramionami Dagna. - Anita i Iza pracują ze mną, Wika jest prokuratorem.
- A ty? - zwróciłem się do Marka.
- Ogólnie wojsko, teraz Formoza - odpowiedział krótko.
Westchnąłem. Nie ulegało wątpliwości, że Siwy nas ukształtował. Pewnie nie tak, jak sobie wyobrażał, ale jednak. Choć może i wujek Maks miał w tym swój udział? Zawodowy żołnierz i wojak na pół etatu, jak sam siebie ironicznie nazywałem. Prokurator ścigająca ludzi w rodzaju naszego przyszywanego tatusia i trzy kobiety, które uczyniły ze swej urody atut w świecie mężczyzn… Grupa rozbitków, chcących w akcie żałosnej desperacji pomścić dawne krzywdy, odreagować frustracje czy też ludzie, którzy nie dali się złamać? Nie wiedziałem. Nie wiedziałem nawet, czy cieszę się z odnowienia kontaktów z… rodzeństwem. Byłem rozbity psychicznie, stare blizny bolały.
- Ta szrama - wskazałem na twarz Marka - to z ćwiczeń?
- Nie - odparł po chwili wahania.
Pokiwałem w zadumie głową - może szkoda, że Maks załatwił sprawę z Siwym? Gdybyśmy się teraz spotkali, mocno by się zdziwił… Formoza była mało znaną jednostką wchodzącą w skład marynarki wojennej. Czymś w rodzaju morskich sił specjalnych.
- Słyszałem, że ty też nie tylko przekładasz papierki?
- Generalnie przekładam i nie bawię się w wojsko. Jestem za leniwy - mruknąłem.
Wyglądało przez moment, jakby chciał coś powiedzieć, ale rzut oka na moją minę przekonał go, że lepiej nie kontynuować tematu. Rozległo się pukanie - do gabinetu wszedł Davidoff. Obrzucił nas lekko roztargnionym spojrzeniem, przysiadł na krześle i wyciągnął rękę po wino. Poczęstował się prosto z butelki, jak my.
- Może mnie przedstawisz? - zasugerował.
Wywróciłem oczyma.
- To mój nauczyciel - oznajmiłem. - Poza tym plotkarz i maruda. Kiedy zaczynałem, był moim przewodnikiem w akademickiej dżungli - dodałem już poważniejszym tonem.
- Maks mówił, że profesor opiekował się tobą na swój sposób - powiedziała niepewnie Dagna.
Potwierdziłem.
- Nie wiem, na co mogliby się panu, profesorze, przydać prokurator, żołnierz i modelki, jednak jeśli moglibyśmy coś dla pana zrobić… - zawiesiła głos Wika.
Wyraźnie skrępowany Davidoff skłonił się lekko.
- To nie jest zdawkowa uprzejmość - zapewniła Dagna.
- Wiem - odchrząknął Rosjanin. - Ale nie mówmy już o tym - poprosił.
Tak więc porzuciliśmy poważne tematy i rozpoczęliśmy niefrasobliwą, lekką rozmowę o wszystkim i niczym. Ja przeważnie milczałem, Davidoff gadał za dwóch. Dzięki temu mogłem się skupić na obserwacji moich gości. Z pewną ulgą skonstatowałem, że nie wyglądali na przegranych. Kobiety były błyskotliwe i interesujące, nawet niebędąca bynajmniej pięknością Wika, Marek sprawiał wrażenie zrównoważonego faceta. Przeważnie z pobłażliwym uśmiechem na twarzy zbywał zaczepki pań, widziałem, że sama ich obecność sprawia mu przyjemność. Przyjrzałem się bliżej jego szramie - wąskiej, trójkątnej, skierowanej ostrym końcem w prawą stronę. Zapewne ktoś praworęczny chciał go oślepić, zadając cięcie nożem w czoło od lewej do prawej. Sama technika była dość typowa dla każdego, kto wiedział co nieco o walce nożem i niewiele mówiła o całej sprawie. Dawał natomiast do myślenia fakt, że cięcia nie dokończono. Zapewne przeciwnik Marka nie dostał drugiej szansy, pomyślałem ponuro. Czy ten sześciolatek, jakiego znałem, wyrósł na twardego zawodowca czy też bezlitosnego mordercę?
Jedno i drugie było równie możliwe. Przytłaczało mnie tempo, w jakim zapoznawałem się z „rodzeństwem”. Nie byłem do tego przyzwyczajony. A niedługo dołączą do nich następne dwie osoby…
Po jakiejś godzinie Wika zakończyła elegancko konwersację i dała sygnał do wyjścia. Moi goście posłusznie zastosowali się do jej sugestii, choć pożegnalne pocałunki obu kobiet nie miały nic wspólnego z kurtuazyjnym buziakiem na do widzenia. Jedna i druga wsunęły mi w dłoń swoje wizytówki, a Marek wyrecytował pospiesznie numer telefonu. Tylko raz, jakby wiedział, że bez trudu go zapamiętam. Nie pomylił się, ale zmusiło mnie to do zastanowienia - ile wie o moim życiu? Ktoś taki jak on musiał mieć dobre źródła informacji. Świadomość, że z nich skorzystał, aby dowiedzieć się czegoś na mój temat, nie napawała mnie zachwytem. Czułem się zakłopotany.
Davidoff odprowadził ich uprzejmie do wyjścia, zamknął drzwi, po czym z grymasem niesmaku wylał resztkę wina do zlewu. Uniosłem pytająco brwi.
- Prezent od znajomego - wyjaśnił. - Nie wypadało mi nie przyjąć.
- Nie lubi pan kalifornijskich win?
- Nie lubię kiepskich win - sprostował. - A to było wyjątkowo niesmaczne.
Zdjął marynarkę, podwinął rękawy koszuli i przygotował sobie drinka. Mnie nie zaproponował, wiedział, że nie będę miał ochoty. Byłem zbyt zdenerwowany, a nigdy nie używałem alkoholu jako uspokajacza. Rozparł się w fotelu z westchnieniem ulgi i popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek.
- I jak było?
- Nie wiem - wyznałem. - Z jednej strony cieszę się z tego spotkania, z drugiej nie jestem pewien, czy odpowiada mi takie… - zawahałem się - skrócenie dystansu z kilkorgiem osób naraz.
Rosjanin wzruszył ramionami.
- To życie, a nie brazylijska telenowela. Te kobiety były interesujące - dodał po chwili. - Zahartowane, ale wydaje się, że nie straciły wrażliwości.
- Wrażliwości? - nie zrozumiałem.
- Wrażliwości wobec życia i ludzi. Nie są wypalone.
- Mam nadzieję - stwierdziłem cierpko. - Bo nie mam zamiaru robić nikomu psychoterapii, ostatnio mam dość problemów z samym sobą.
Davidoff poruszył w zamyśleniu szklanką, zachrzęściły kostki lodu.
- Podobają mi się ci ludzie - powiedział. - Chciałbym mieć taką rodzinę.
Odchrząknąłem niepewnie. Rosjanin już dawno temu zaznaczył, że to temat tabu.
Jego żona nie żyła od dwudziestu lat, a z mieszkającą w Australii córką utrzymywał sporadyczne kontakty. Plotka głosiła, że zbyt długo rozpaczał po stracie żony. Kiedy otrząsnął się z żałoby, córka już go nie potrzebowała. Postanowiłem zaprosić go na najbliższe święta Bożego Narodzenia.
- Nie będę przeszkadzał? - zapytał poważnie, kiedy przedstawiłem swoją propozycję.
- Bynajmniej. Znam pana dużo lepiej od mojego… rodzeństwa, które także zaproszę. Przyjdzie też Anna. Cała impreza odbędzie się w domu wujka Maksa, z nim samym w roli gospodarza.
- Dziękuję - mruknął, odwracając na moment wzrok. - Chętnie skorzystam.
Odruchowo otarłem czoło z potu, dopiero teraz uświadomiłem sobie, że w gabinecie panuje iście tropikalny upał.
- Co tu się, do licha, dzieje? - wymamrotałem, zdejmując marynarkę.
- Pan Władzio się zabawia - poinformował mnie beznamiętnym tonem Rosjanin. - Nie był zachwycony tym, co mu dzisiaj powiedziałem na temat trzymania się z daleka od moich studentek.
Zgrzytnąłem zębami. Pan Władzio, syn jednego z profesorów, zajmował się na uczelni ogrzewaniem i klimatyzacją. Zajmował zawodowo, bo jego hobby było zaczepianie co ładniejszych dziewcząt. Kilkakrotnie sprawa otarła się o sąd, ale jak do tej pory nikomu nie udało się go zdyscyplinować.
- Nie może pan go… - Wykonałem nieokreślony gest.
- Nie w tej chwili, jego ojciec nadal ma zbyt duże koneksje - wyjaśnił Davidoff z zimnym uśmiechem. - Ale myślę o tym. Co się odwlecze, to nie uciecze. - Machnął lekceważąco ręką.
* * *
Wysiadłem z samochodu i pomaszerowałem w stronę odległej o jakieś sto metrów bramy. Nie zamknąłem drzwi, ochrona Magika i tak sprawdzi mój wóz, a po co mi wyłamany zamek? No i na pewno nikt mi go tutaj nie ukradnie. Nie miałem przy sobie broni, nawet scyzoryka każdy, kto zjawiał się u Ihora uzbrojony, robił to na własne ryzyko. Kątem oka zarejestrowałem minimalny ruch zainstalowanych na ogrodzeniu kamer, posiadłość ojca chrzestnego rosyjskiej mafii naszpikowano elektroniką. Kilkanaście kroków od bramy stanąłem zdezorientowany i rozejrzałem się nerwowo - coś było nie tak. Stalowe wrota zastałem lekko uchylone, ślady na bramie wskazywały, że użyto ładunków wybuchowych. Zagryzłem wargi i wróciłem do samochodu, nie miałem zamiaru dwukrotnie popełnić tego samego błędu.
Wybrałem jeden z zapisanych w telefonie numerów.
- Tak? - odezwał się szorstkim głosem Maks.
Zapewne oderwałem go od ćwiczeń.
- Wujku, jestem u Ihora, ale chyba coś się tu stało…
- A konkretnie?
- Kamery działają, ale brama wygląda, jakby ją ktoś otworzył siłą.
- Czekaj godzinę, potem możesz tam wejść. Sprawdziłem czas i rozsiadłem się w samochodzie.
Miałem ochotę odjechać stąd natychmiast, ale, niestety, była to opcja samobójcza. Jeśli doszło do jakiejś walki albo zamachu na Ihora, musiałem sprawdzić, jaki był tego efekt. Nie chciałem, żeby Magik posądził mnie o współudział we włamaniu, a taka hipoteza nasuwała się automatycznie. Rosjanin miał kilkanaście podobnych posiadłości rozsianych po całej Polsce, do tej, położonej pod Krakowem, przyjechał zapewne tylko ze względu na rozmowę ze mną. Zerknąłem na przesuwającą się w ślimaczym tempie wskazówkę zegarka i zakląłem bezsilnie, miałem nadzieję, że wujek Maks zdąży na czas. Ktokolwiek obecnie kontrolował kamery, na pewno mnie zobaczył. A teraz pytał - co ze mną zrobić? Miałem nadzieję, że potrwa to trochę. Gdybym spróbował odjechać, nie dotarłbym pewnie nawet do autostrady. Spróbowałem dodzwonić się do Anny - bezskutecznie. Wysłałem jej SMS-a, opisując krótko swoje położenie.