KnigaRead.com/

Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

На нашем сайте KnigaRead.com Вы можете абсолютно бесплатно читать книгу онлайн Adam Przechrzta, "Chorangiew Michala Archaniola" бесплатно, без регистрации.
Перейти на страницу:

- Do Rosjan?

- Niekoniecznie. - Wzruszył ramionami. - Do chrześcijan.

Zastanowił się przez chwilę.

- Nawet nie o to chodzi… Musi wrócić do ludzi walczących z terroryzmem, ze złem.

- Mam rozumieć, że Archanioł Michał popierał do tej pory to, co robiliście w Czeczenii?! - roześmiałem się sarkastycznie. - Masakry cywilów, „zaczystki” prowadzone przez pijanych albo naćpanych żołnierzy, gwałty, obozy filtracyjne?!

Oleg zerwał się z fotela, zaciskając pięści, ja także wstałem.

- Dość tego! - Anna pchnęła mnie z powrotem na krzesło. - Oleg! - krzyknęła groźnie.

- Nie o tym mówiłem - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Wojna to gówno, z każdej strony. Mam ci opowiedzieć o tym, co robili Czeczeńcy z naszymi, którzy mieszkali w Groźnym? Kiedy ogłosili niepodległość, żyło tam sporo Rosjan. Ani gwałty, ani morderstwa to nie jest rosyjska specjalność. A może chcesz pogadać o zabijaniu dzieci w Biesłanie? O walkach między grupami „bojowników” - rzucił z ironią w głosie. - O terroryzowaniu własnych cywili, którzy chcą po prostu spokojnie żyć?

- Oleg! - powtórzyła Anna.

Powoli rozluźniłem pięści, mając poczucie deja vu, podobnie argumentowali analitycy. Jednak wiedziałem, że mój rozmówca ma rację, nie wszyscy walczący z Rosjanami Czeczeńcy byli bohaterami bez skazy. Nawet ci, którzy naprawdę troszczyli się o swój kraj i naród, zostali upaprani w bitewnym gównie. Jak to na wojnie.

- Do rzeczy! - zaproponowałem.

Rosjanin odetchnął głęboko i kontynuował już spokojniej.

- To, co ci zrobiłem… Ten „tatuaż” wraz z włóknem prawdziwego sztandaru spowoduje, że poczujesz, kiedy znajdziesz się blisko. To działa też w drugą stronę: chorągiew „rozpozna” ciebie. Jeśli okażesz się godny, zostaniesz jej właścicielem czy raczej depozytariuszem, Chorążym. Wtedy będziesz mógł udzielać błogosławieństwa Michała Archanioła.

- Na czym ono polega? To błogosławieństwo?

- Trudno opisać. To coś więcej niż bitewna euforia, poczucie słuszności, świadomość, że walczysz za dobrą sprawę. Czasem żołnierze obdarzeni błogosławieństwem dokonują wyczynów, których nie można wyjaśnić w racjonalny sposób. Zrobimy wszystko, aby odzyskać relikwię. Wszystko - powtórzył.

- Dlaczego ja?!

- Anna cię zarekomendowała. Nieświadomie. - Uśmiechnął się. - Opowiedziała mi o śledztwie, które prowadziłeś w sprawie jakiegoś studenta. A my właśnie kogoś takiego potrzebujemy. Cywila z pewnymi… umiejętnościami. Albo półcywila.

Obrzucił mnie ironicznym spojrzeniem.

- Człowieka, który ma sporą wiedzę na temat sił i służb specjalnych. I który wie, kiedy trzymać język za zębami.

Odchrząknąłem niepewnie.

- Nie jestem pewien, czy właściwie wybraliście. Nie jestem ideałem.

Dopadł mnie jednym skokiem, wpił palce w bark. Niemal krzyknąłem z bólu, myślałem, że pokruszy mi kości.

- Zrobiłeś coś złego?!

- Zabijałem.

- Kogoś, kto na to nie zasłużył?!

- No nie, ale bez sądu, podejmując samodzielnie decyzję…

Machnął ręką.

- To nie ma znaczenia. Archistratig Michaił to żołnierz, a nie sędzia. Dla niego liczy się sprawiedliwość, nie formalności. Tu jest adres tego żula. Mieszka w Warszawie, na Pradze. - Podał mi kartkę z notesu.

Klepnął mnie po zdrowym ramieniu, pocałował siostrę i wyszedł. Odetchnąłem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z napięcia własnych mięśni wywołanego prostym faktem przebywania w jednym pomieszczeniu z tym Rosjaninem. Może byłem ślepy, ale mój organizm nie - zareagował, wyczuwając śmiertelne niebezpieczeństwo.

- Nic o tym nie wiedziałam - powiedziała Anna. - O tej całej sprawie. Dopiero dzisiaj…

Kiwnąłem apatycznie głową, wierzyłem jej.

- Do wanny i do łóżka - zakomenderowała. - Pomogę ci w łazience, żebyś nie zamoczył rany.

- Nie wiem, czy zasnę po tych wszystkich rewelacjach…

- Zaśniesz - odparła pewnym głosem. Nie myliła się - zasnąłem i spałem dobrze.

* * *

Mężczyzna miał swoje lata, to było widać, na oko dałbym mu przynajmniej osiemdziesiątkę. Jednak jego ruchy nie były bynajmniej podrygami staruszka. Szczupłe, pozbawione starczych plam dłonie o długich, giętkich palcach kontrastowały wyraźnie z pooraną zmarszczkami twarzą. Kieszonkowiec. Być może z przedwojennej szkoły. Poczęstował nas herbatą, a teraz bawił się talią kart. Tasował, mieszał, tworzył skomplikowane układy jednym, niedbałym ruchem dłoni, na pozór nie poświęcając swemu zajęciu najmniejszej uwagi. Karty słuchały go niczym tresowane psy. A on obserwował. W napięciu przyglądał się Annie, mnie obrzucił jedynie przelotnym spojrzeniem.

- Więc mam się przyznać do kradzieży? - powiedział wreszcie, patrząc w przestrzeń pomiędzy mną a Anną.

- Dziadku, nie marudź, to nie twoja liga - mruknąłem. - My wiemy, że ukradłeś tę ikonę. Wiemy też, że sprzedał ją już twój wnuk. Chcemy wiedzieć komu. Nie chodzi o wartość obrazu, a o ukrytą w nim relikwię. Założę się, że nie wpadłeś na to, spryciarzu - dorzuciłem sarkastycznie. - Pewnie wydawało ci się, że robisz świetny interes.

Poczerwieniał. Najwyraźniej trafiłem.

- Dlaczego mam z wami gadać? W sąsiednim pokoju czeka na mój sygnał kilku osiłków, więc…

- Czego nie rozumiesz w sformułowaniu „nie twoja liga”? - spytałem.

Bez najmniejszego szelestu Anna skoczyła w stronę starca, błysnęło ostrze, sekundę później siedziała znowu na swoim miejscu. Mężczyzna zamarł - na stół opadła siwa, krzaczasta brew.

- Poznałbyś faceta, któremu ukradłeś ikonę? - Wyjąłem z kieszeni płytę CD, uruchomiłem odtwarzacz.

Starzec zwrócił się w kierunku kosztownego telewizora, jego oddech przyspieszył, szeroko otwartymi oczyma wpatrzył się w ekran.

- Z takimi właśnie ludźmi zadarłeś. Więc powiedz mi z łaski swojej, co chcę wiedzieć.

- Kołybiew - wyszeptał. - Maksym Kołybiew. Mieszka w Moskwie. Co… co ze mną będzie?

- Nic. Tym razem miałeś szczęście, ale wiesz co? Na przyszłość trenuj tylko na kartach.

Wyszliśmy przez nikogo niezatrzymywani.

- Nic nie czułeś? - spytała Anna.

- A co miałem czuć?

- Ta blizna na ramieniu… Żadnego ucisku? Pulsowania?

- Nie. Tak się przejawia bliskość relikwii?

- Podobno. Przecież nie jestem wtajemniczona. Misje wykonywane przez oddziały wspierane przez Chorążego były dość… ekstremalne. Mój braciszek trzyma mnie od tego z daleka.

Jeszcze raz pokręciłem głową. Nie odczuwałem żadnych sensacji w pobliżu mieszkania starego złodzieja.

- Kołybiew - mamrotałem, zapinając pasy w samochodzie. - Ciekawe, jak go znajdę?

- Pomożemy ci - obiecała Anna. - To znaczy, jeśli chodzi o zbieranie informacji. Bo resztę będzie musiał zrobić ktoś inny.

- Myślałem, że ja osobiście…

- Nie, po prostu nie może to być nikt z ekipy mojego brata.

- W porządku, mam nawet pomysł, w Moskwie jest teraz pewien mój znajomy, antykwariusz z zawodu. Poproszę, żeby odkupił ikonę od Kołybiewa.

- Twoja decyzja. - Wzruszyła ramionami Anna.

* * *

Julia czytała książkę, tym razem na lekturę wybrałem jej kopię jednego z mniej znanych traktatów magicznych, a ja siedziałem przy komputerze i sprawdzałem pocztę. Cichutko puściłem sobie piosenkę Połtorackiego o pułkowniku Specnazu, chciałem przypomnieć sobie tekst, może dowiedzieć się czegoś o bracie Anny. Wiedziałem już, że nazywają go „Dżuma”, jak pułkownika w piosence.

On był diwiersantom, on diawołom był

w pieskach czernokożej Angoły.

Połkownik Specnaza rabotu lubił,

chot’ był nie w ładach s Intierpołom.

Połkownik Specnaza takoj mołodoj,

agent nielegalnoj razwiedki,

w ognie nie sgorieł, nie propał pod wodoj

za dwie bojewych pjatilietki.

Leniwą sjestę przerwał sygnał mojej komórki. Dzwoniła Koszka. Jej pseudonim oznaczający po rosyjsku kotkę był nieco mylący. Koszkę poznałem kiedyś na nieoficjalnym forum studentów akademii FSB. Nie wiedziałem, w jakiej grupie się uczy. Równie dobrze mogła być w przyszłości agentem operacyjnym, jak i specjalistą w zakresie kryptografii lub zabezpieczeń internetowych. Mnie były potrzebne trudno dostępne materiały do artykułu na temat rosyjskich operacji antyterrorystycznych, a ona miała kolokwium z historii. Jak można się domyślić - dogadaliśmy się ku obopólnemu zadowoleniu… Wczoraj poprosiłem ją, żeby dyskretnie popilnowała mojego znajomego antykwariusza. Nie sądziłem, aby mu coś groziło, ale był tak nieporadny życiowo, że taka „opieka” mogła się przydać.

- Tak? - rzuciłem do telefonu.

- Mam kłopoty, musisz mi pomóc - poinformował mnie zdyszany, dziewczęcy głos.

- Jakie kłopoty?!

- Zaliczenie.

- A konkretniej? Mam ci podpowiadać na egzaminie?!

- To coś w rodzaju egzaminu praktycznego, jestem w lesie. Pościg z psami.

Nie lubię przyciskać telefonu do ucha, więc głos Koszki rozlegał się po całym pokoju. Julia nawet nie udawała, że czyta. Przez chwilę miałem nadzieję, że nie zrozumie, ale zaraz przypomniałem sobie tę slawistykę i matkę Rosjankę.

- No i co z tego?

- Chyba nie za bardzo uważałam na zajęciach, polski szpiegu…

Koszka od początku nazywała mnie polskim szpiegiem, nie oponowałem, wiedziałem, że zaprzeczenia mogą tylko wzmóc jej podejrzliwość.

- To znaczy, że na nich w ogóle nie byłaś?!

- Mniej więcej…

- Poszłaś tak, bez przygotowania?!

- Miałam plan.

- Mianowicie?

- Szmatę obsikaną przez sukę z cieczką.

- Ty idiotko! - ryknąłem. - Nie wiedziałaś, że psy tropiące są kastrowane, żeby nie dały się nabrać na taki numer?!

- Teraz już wiem - odparła pokornie. - Nie zgubiły tropu.

- Jaka jest sytuacja?

- Nie słyszę szczekania, zostawiłam na razie pościg za sobą, ale jestem bardzo zmęczona, biegłam z dziesięć kilometrów.

- Połóż się na ziemi - rozkazałem. - Masz jakiś płaszcz?

- Mam.

- Przykryj się nim tak, aby twój zapach wsiąkał w grunt, a nie rozchodził się wokoło. Odpocznij. Ile jeszcze musisz uciekać, żeby zaliczyć sprawdzian?

- Ze dwie godziny.

- W porządku, może się uda. Zjedz, co tam masz, napij się, odpocznij. Nie jest zbyt zimno?

- Nie, w porządku.

- Odezwiesz się, jak pościg się zbliży, na razie po prostu leż w jakichś krzakach. Bez odbioru.

Ze złością wyłączyłem komórkę.

- Co za idiotka! - warknąłem.

- Masz interesujących znajomych - powiedziała Julia, uśmiechając się złośliwie. - To ciekawsze niż lektura. Co z nią będzie? - zapytała po chwili.

- Może zaliczy ten test. Nie jestem prorokiem. Jeśli wystarczy jej sił…

Julia przygryzła z namysłem wargi.

- Lubisz ją?

Popatrzyłem na dziewczynę jak na wariatkę.

- Nigdy jej nie widziałem. Chcę tylko, aby zaopiekowała się moim znajomym, a jeśli obleje, to przez najbliższy tydzień będzie szorować kible czy coś w tym rodzaju i w niczym mi nie pomoże.

- Poczekajmy.

- A co innego mamy do roboty?

Usiłowaliśmy wrócić do poprzednich zajęć, ale co chwila któreś z nas patrzyło na zegarek. Minuty mijały powoli, bardzo powoli. Mniej więcej po godzinie Koszka zadzwoniła ponownie.

- Znowu słyszę psy - zameldowała.

- Jest gdzieś w pobliżu droga?

- Tak.

- Uciekaj. Biegnij drogą, na twardej powierzchni zapach utrzymuje się krócej niż na miękkiej ziemi.

- Dobrze.

Przed dłuższy czas słyszeliśmy tylko wysilony oddech Koszki.

- Są coraz bliżej - wysapała.

- Wejdź między krzaki i jak najwięcej zygzakuj. Odbij w las. Psy tropiące prowadzone są na długiej smyczy, jeśli się splącze, zyskasz trochę czasu.

Potakującemu pomrukowi Koszki zawtórowały odgłosy przedzierania się przez zarośla. Po upływie kilkunastu minut usłyszeliśmy odgłos upadku i cichy jęk.

- Nie dam rady dłużej, jestem wykończona - oznajmiła.

- Połóż się na ziemi, odpocznij trochę. Jak złapiesz oddech, zacznij się rozbierać, ściągnij majtki.

- Co?! - zawołała. - Podnieca cię seks przez telefon?

Julia parsknęła śmiechem.

- Kto tam z tobą jest? - spytała nieufnym tonem Koszka.

- Nieważne. Musisz zostawić fałszywy ślad, to twoja jedyna szansa, aby nieco opóźnić pościg.

- Za pomocą majtek?!

- Dokładnie. Rozbieraj się, już! Odpowiedziały mi stłumione przekleństwa.

- I co teraz?

- Podrzyj je na dwie części, jedną postaraj się umieścić na drzewie, na wysokości jakichś dwóch metrów, drugą nisko przy ziemi, dwadzieścia, trzydzieści metrów dalej. I pobiegnij jeszcze głębiej w las, tym razem w linii prostej. Nie krąż już, na tym etapie to nie ma sensu.

- Zrobione - zameldowała.

- Biegnij.

Z odgłosów wywnioskowałem, że wykonała moje polecenie. Przez parę minut słyszałem, jak dyszy, najwyraźniej była na granicy wyczerpania.

- Nie mogę już - wymamrotała wreszcie.

- Spokojnie, usiądź na ziemi, odpocznij, poczekasz tu na pościg, jeśli będziesz miała szczęście, to jeszcze jakiś czas cię nie znajdą. Aha, jeszcze jedno: do jakich granic mogą się posunąć egzaminatorzy?

- A dokładnie o co ci chodzi? - zapytała z lekkim niepokojem.

- W prawdziwym pościgu psy sygnalizują, że cel jest blisko, wtedy spuszcza się je ze smyczy. Jeśli to psy tropiące, to mają tylko naprowadzić ludzi, szczekaniem oznajmić, że widzą uciekiniera. Jednak czasem w pościgu biegną też psy bojowe, te szczuje się, aby zatrzymały tropionego…

- Mam nóż - odpowiedziała po chwili milczenia Koszka.

- Walczyłaś kiedyś z psem?

- No cóż…

- To wiesz co? Może poszukaj jakiegoś drzewa, na które dałabyś radę się wdrapać…

- Są już blisko - poinformowała mnie.

Jej słowom zawtórował chrzęst łamanych gałęzi i kolejne przekleństwa.

- Siedzę na takiej wysokości, że nie powinny mnie sięgnąć - powiedziała. - Myślę, że zaliczyłam - stwierdziła, wyraźnie odzyskując dobry humor. - Tylko wiesz co, Polaku? Odkupisz mi majtki.

- Co?!

- To były śliczne, koronkowe majteczki, a ty mi kazałeś je podrzeć.

- Kazałem?! Ciekawe, co byś zrobiła beze mnie?

- Jeśli chodzi o zapach, to mogłam równie dobrze poświęcić koszulkę.

- Wydawało mi się, że kupno nowych majtek będzie cię mniej kosztować…

- Głupek. Prześlę ci wymiary mailem.

- Niby jak mnie zmusisz do kupna?!

- Pamiętasz tego antykwariusza? - odezwała się słodko. - Tego, którego ktoś musi prowadzić za rączkę?

Перейти на страницу:
Прокомментировать
Подтвердите что вы не робот:*