KnigaRead.com/

Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

На нашем сайте KnigaRead.com Вы можете абсолютно бесплатно читать книгу онлайн Adam Przechrzta, "Chorangiew Michala Archaniola" бесплатно, без регистрации.
Перейти на страницу:

- No, wreszcie! - zawołałem.

- Co wreszcie?

- Mamy materia prima. Powinno wystarczyć i dla ciebie, i na wódkę.

- Jesteś pewien? Może ktoś ich oszukał?

Popatrzyłem na Gilberta z politowaniem.

- Ty byś ich oszukał?

Gilbert przełknął z trudem ślinę.

- Raczej nie - wymamrotał.

- Ile ci potrzeba?

- Jeśli to prawdziwa materia prima, wystarczy mi pół litra i jeszcze zostanie, resztę możesz dać temu wieśniakowi.

Kwaśna mina mojego przyjaciela świadczyła wyraźnie, co myśli na temat wykorzystywania zasad alchemii w tak prozaicznych kwestiach, jak produkcja alkoholu. Ja się tym nie przejmowałem, zamierzałem za to dopilnować, żeby wódka została wytworzona jak najszybciej i z zachowaniem wszelkich zasad królewskiej sztuki. Podejrzewałem, że produkt końcowy będzie miał duży zbyt… Nie miałem też zamiaru tłumaczyć Rosjanom, iż nieco się pomylili, myśląc, że to Gilbert wytwarza wódkę, lepiej, aby nie wiedzieli nic o preparacie długowieczności. Historia medycyny dowodziła, że w obliczu spełnienia jednego z największych marzeń ludzkości niektórzy zaczynali się… gorączkować.

- Co z tą Czeczenia? - przypomniał mi Gilbert.

Machnąłem ze złością ręką. Nie chciało mi się wyjaśniać, że wśród czeczeńskich dowódców nie ma jedności, że nie wszyscy z nich walczą dla kraju, że na terenie Czeczenii działa zarówno rosyjska, jak i czeczeńska mafia, a swoją grę prowadzą też rosyjskie służby specjalne. Odzyskanie niepodległości było ideą kruchą niczym szklany zamek. Wątpiłem, aby wytrzymała ona konfrontację z rzeczywistością.

- Jestem „za” - powiedziałem - ale widzę też wiele problemów, jakie są z tym związane. Pierwszy z brzegu to Czeczeni, którzy współpracują z Rosjanami, ludzie Kadyrowa. Część mieszkańców Czeczenii popiera go z mniejszym lub większym entuzjazmem, choćby dlatego, że widzi w nim szanse na normalizację sytuacji. Część nienawidzi go za to, że w drugiej wojnie czeczeńskiej stanął po stronie Rosjan, oraz za styl sprawowania rządów. Podobno Czeczeni boją się oddziałów Kadyrowa bardziej niż rosyjskich żołnierzy… Jak myślisz, co by się stało, gdyby ktoś machnął czarodziejską różdżką i nagle Czeczenia odzyskała niepodległość? Czy nie nastąpiłaby krwawa runda rozliczeń i porachunków? Czy z Czeczenii wycofałaby się mafia? Zaprzestała przerzutu narkotyków? Czy rosyjskie służby specjalne zrezygnowałyby z kontroli tego terenu? Dowódcy polowi przestali się kłócić, nie walczyliby o władzę?

Roześmiałem się sarkastycznie.

- A islamiści, którzy z takich lub innych powodów pomagają teraz Czeczenom? Czy nie zgłosiliby się po spłatę długu? Wiesz? Mnie najbardziej żal zwykłych ludzi: zarówno Czeczenów, jak i Rosjan. Tych, którzy chcieli tam tylko spokojnie żyć.

- Dajmy temu spokój - zaproponował Gilbert, marszcząc gniewnie czoło. - Wojna to gówno.

Przytaknąłem. Wojna to rzeczywiście gówno, zawsze i wszędzie. Czasem większe, czasem mniejsze. Z jednej strony trzeba walczyć z terroryzmem, to nie ulegało wątpliwości, z drugiej - stosowanie pewnych metod przysparzało tylko zwolenników islamistom. Rosjanie bynajmniej nie byli w tym osamotnieni. Amerykańskie metody przesłuchiwania bez zostawiania śladów i poprzez seksualne upokarzanie dawały podobny efekt. Jednak w warunkach bojowych podana na czas informacja była na wagę życia, a przeciwnicy także się nie patyczkowali, zdecydowanie nie… Czy istniała jakakolwiek możliwość przerwania tego błędnego koła? Nie wiedziałem. Może gdyby jedna ze stron zaczęła walczyć bez nienawiści? Tylko jakim cudem? Zresztą, trudno było uwierzyć w realność takiej wizji. Kto zaryzykowałby, żeby spróbować wprowadzić ją w życie? Nikt o zdrowych zmysłach. Chyba żeby stanęła za nim jakaś moc, artefakt.

Na przykład sztandar Michała Archanioła… Zagryzłem wargi - trzeba było jak najszybciej wysłać Annę do Tajlandii. Nawet gdyby cały szum wokół relikwii okazał się bzdurą. Podszedłem do jednego z regałów i wyjąłem wydaną w siedemnastym wieku książkę o właściwościach kamieni szlachetnych. Postanowiłem zająć się czymś przyjemniejszym. Zanim pójdę kupować pierścionek, nie zaszkodzi zapoznać się z teorią…

* * *

O szmaragdzie Marcin Siennik w szesnastowiecznym Herbarzu czyli ziół tutecznych i zamorskich opisaniu pisał, że: „Jest pożyteczny ten kamień ludziom, którzy czystość cielesną miłują, gdyż złączenia cielesnego nie cierpi”. Miał on także „żądze cielesne uśmierzać”. Nie sądziłem, aby była to najlepsza rekomendacja dla kogoś, kto nie stronił od owych żądz, jednak i kamień, i pierścionek bardzo mi się podobały. Pasowałyby do oczu Anny. Z kolei inne właściwości szmaragdu, takie jak polepszenie pamięci, ochrona przed trucizną i ukąszeniem wściekłego psa, były nie do pogardzenia. Moja wybranka miała do czynienia ze wściekłymi psami. Takimi na dwóch nogach…

Poprosiłem ekspedientkę o podanie pierścionka. Zanim spełniła moje życzenie, przekazała jakiś sygnał ochroniarzowi, tamten, robiąc groźną minę, stanął tuż przy drzwiach. Przewróciłem oczyma - ciekawe, co by zrobił, gdybym przyłożył jej teraz nóż do szyi? Jak długo zachowałby pewność siebie?

Złoto miało próbę 0,585. Nie chciałem wyższej, zbyt szybko by się ścierało. Sam pierścionek przypominał obrączkę, prostokątny szmaragd w otoczeniu sześciu niewielkich diamentów stwarzał wrażenie dyskretnej elegancji. Podobał mi się ten drobiazg. Miałem nadzieję, że Anna nie jest zwolenniczką brylantów rozmiaru przepiórczego jajka. Niestety, wielokrotnie zaobserwowałem, że gust niektórych kobiet miał się dokładnie odwrotnie do ich urody i inteligencji.

Kazałem zapakować pierścionek w ozdobne pudełko, zapłaciłem. Ochroniarz z rewerencją otworzył przede mną drzwi, według niego skoro uregulowałem rachunek, nie stanowiłem już zagrożenia… Wsiadłem do samochodu, włączyłem radio na swoim ulubionym kanale nadającym muzykę poważną. Pozwoliłem, by dźwięki Concierto de Aranjuez Joaquina Rodrigo oczyściły mój umysł, porwały. Po chwili nie myślałem już o tym, jak ta ulica wyglądałaby w razie ataku terrorystycznego, ile osób zdołałoby ocaleć, co byłaby w stanie zrobić policja i ochrona sklepów. Rozważanie podobnych spraw nie miało najmniejszego sensu. Chciałem poprosić Koszkę o pomoc w wyborze pierścionka, ale mój gość był zajęty. Drugiego dnia po przyjeździe zadzwoniła do swojego chłopaka i w ten sposób poznałem Andrieja. Andriej był wysokim, barczystym mężczyzną o słowiańskich rysach twarzy. Wbrew moim obawom nawet nie mrugnął, dowiedziawszy się, że dziewczyna mieszka u mnie. Po krótkiej rozmowie, w czasie której uparcie zwracał się do mnie per „panie kapitanie”, zabrał Koszkę do swojego hotelu. To była paskudna, zapluta nora, w której mieszkał z kumplem, sam nie wiedziałem - dla kamuflażu czy z braku funduszy. To tłumaczyło, dlaczego nie zaproponował, by Koszka zatrzymała się u niego. Ten schemat powtarzał się niemal każdego dnia, także dzisiaj. Ponieważ Rosjanin przyjechał w sprawie operacji przeciwko moskiewskiej mafii, zapewne omawiali właśnie kwestie… taktyczne.

Anna wczoraj poleciała do Tajlandii w poszukiwaniu aktualnego właściciela ikony. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w ciągu najbliższych dni kwestia sztandaru Michała Archanioła powinna się wyjaśnić. Miałem nadzieję na szczęśliwy finał, bo chorągiew Archistratiga coraz częściej nawiedzała moje sny. Nigdy specjalnie nie interesowałem się ikonami, ale teraz, szukając materiałów opisujących sposoby przedstawiania postaci Michała Archanioła, czytałem opracowania naukowe, a nawet podręczniki. Te ostatnie, nazywane po grecku hermeneia, opisywały dokładnie cały proces malowania ikon. Temat ten dziwnie mnie fascynował. Sposoby uzyskiwania pigmentów z minerałów i kamieni półszlachetnych, zalecane malarzom posty i modlitwy - to wszystko wciągało mnie w tajemniczy, mistyczny świat artystów, którzy poświęcili się przedstawianiu sacrum. Sama myśl o tym uspokajała, powodowała wyciszenie.

* * *

Jak na czterdzieści trzy lata wyglądała znakomicie: szczupła twarz o wysokich kościach policzkowych, pełne usta, migdałowy kształt oczu i smukła szyja przypominały Nefretete. Niewymuszona elegancja i gracja ruchów powodowały skojarzenia z tancerką. Była ubrana w spodnie, ciepłą kurtkę i sportowe buty, bujne, upięte w węzeł włosy podtrzymywała plastikowa spinka.

Dwukrotny, następujący raz za razem sygnał komórki nastawionej na wibrację poinformował mnie, że Koszka kontynuuje obserwację Maksa. Wszystko przebiegało według planu. Wujek Maks przynajmniej raz w tygodniu spacerował po tej samej uliczce co ona. Z wziętym nie wiadomo skąd jamnikiem. Kobieta miała doga de Bordeaux, wielkie rudobrązowe bydlę o paskudnym wyrazie pyska. Mogłem ją zaczepić wiele razy, ale chciałem mieć stuprocentową pewność, że Maks mi nie przeszkodzi, dlatego na rozmowę z nieznajomą wybrałem chwilę, kiedy wujek zakończył lustrację obiektu swoich westchnień i wracał do domu. Na wszelki wypadek Maksa pilnowała przyszła gwiazda rosyjskiego wywiadu.

Kiedy przysiadła na chwilę na ławeczce, podszedłem wolnym krokiem i stanąłem w kręgu światła pobliskiej latarni. Na co dzień chodzę niemal bezgłośnie, ale teraz starałem się, żeby było mnie słychać już z pewnej odległości. Była dwunasta w nocy i nie chciałem jej wystraszyć. No i nie chciałem wkurzyć doga… Zdarzyło mi się widzieć raz w akcji przedstawiciela tego gatunku, więc nie miałem zamiaru sprawdzać się w walce wręcz z ważącym na oko jakieś siedemdziesiąt kilo psiskiem. Gdy zająłem miejsce na przeciwległej ławce, dog natychmiast stanął pomiędzy mną a swoją panią. Wyjąłem ręce z kieszeni i powoli położyłem na kolanach.

- Czy moglibyśmy porozmawiać? - spytałem cicho.

Obrzuciła mnie nieco przestraszonym wzrokiem.

- Nie mam broni, a pani ma psa - powiedziałem uspokajająco.

- Nie rozmawiam nocą z nieznajomymi - odparła, wyciągając telefon komórkowy.

- Znam panią z opowiadań wujka, to ten facet z jamnikiem - wyjaśniłem.

Zawahała się. Wybrała zakodowany numer, zapewne policji, ale nie wcisnęła klawisza.

- Czy coś się stało? Widziałam go pół godziny temu.

- Owszem, coś się stało - przyznałem. - Oczywiście mogę z panią porozmawiać o bardziej przyzwoitej porze, ale chciałbym przeprowadzić tę rozmowę, mając świadomość, że Maks nie wtrąci się do naszej dyskusji. A on widuje się z panią dość nieregularnie, czasem tylko obserwuje panią z daleka. Jeśli by tak zrobił, nie zauważę go, jest zbyt dobry w te klocki.

- On mnie śledzi? - stropiła się wyraźnie. - Przecież…

Przerwałem jej znużonym gestem.

- Jeśli nawet, to tylko tak, jak zakochany facet. O ile nie jest pani kompletną idiotką, musiała pani coś wyczuć.

Pochyliła lekko głowę, być może zaczerwieniła się, ale nie mogłem tego dostrzec, siedziała poza zasięgiem światła ulicznej latarni.

- Co pana upoważnia do takich… - zaczęła z irytacją.

- Lubię wujka - przerwałem jej ponownie. - Mam już dosyć tego, że zachowuje się jak nastolatek. Chciałbym wyjaśnić tę sprawę. Zapewne Maks mi za to nie podziękuje - skrzywiłem się odruchowo - ale przynajmniej będzie wiadomo, na czym stoi.

- No dobrze, wysłucham pana - zadecydowała.

- Nie chciałbym być nachalny, ale pani pies już się wybiegał, a robi się chłodno. Może moglibyśmy kontynuować tę rozmowę w pani mieszkaniu?

- Mam zaprosić do domu nieznajomego? O północy?!

- Maksa zna pani od dziesięciu lat - zauważyłem.

- Od dwunastu - poprawiła. - Niewiele rozmawiamy, jednak mam do niego zaufanie, natomiast co do pana, nie wiem nawet, czy faktycznie jest pan z nim spokrewniony.

Położyłem portfel na ławce, a sam cofnąłem się kilka kroków.

- Tam jest nasze wspólne zdjęcie - poinformowałem. - Proszę je wyjąć i obejrzeć.

- Ładna dziewczyna - skomentowała, wyciągając fotkę Anny.

- Nie w tej przegródce - mruknąłem cierpkim głosem.

- Przepraszam - odparła bez cienia skruchy.

Na moment zainteresowała ją jedna z moich wizytówek, wreszcie sięgnęła po zdjęcie z Maksem.

- Tak, to pan - stwierdziła, jak mi się wydawało, z ulgą. - Chodźmy - zdecydowała.

Mieszkała na parterze, otworzyła drzwi i weszła pierwsza, dog poczekał, aż wejdę za nią. Ktoś go musiał dobrze wytresować, wiedział, że lepiej atakować od tyłu. Zerknąłem za siebie i zdjąłem grubą, skórzaną kurtkę. Nie przepadam za dużymi psami, kilkakrotnie musiałem się przed takimi bronić, mimo że przeżyłem, nie miałem ochoty powtarzać tych doświadczeń. Jednak trening zrobił swoje, odruchowo przygotowałem się do owinięcia przedramienia kilkoma warstwami skóry.

Kobieta zdjęła okrycie i zaprosiła mnie do stołu.

- Herbaty? - zaproponowała.

- Dziękuję, ale może przejdziemy do rzeczy.

- Słucham.

Opowiedziałem jej historię Maksa. Pobladła, kiedy mówiłem, że zrezygnował z zabicia jej męża. Na koniec dorzuciłem parę słów o sobie, wyjaśniłem, dlaczego zależy mi, aby podjęła decyzję.

- Nie wiem, czy panu wierzyć, to brzmi jak scenariusz filmu sensacyjnego - orzekła, mierząc mnie sceptycznym spojrzeniem.

Dog uwalił się u moich stóp w taki sposób, że uniemożliwiał mi zerwanie się z krzesła. Szturchnąłem go delikatnie czubkiem buta, nie zareagował. Sięgnąłem jeszcze raz do portfela i wyjąłem zdjęcie z kursu cybernetycznego dla jednostki Marka, podałem je bez słowa. Na fotografii kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby żołnierzy stało pod ścianą potrzaskanego przez kule budynku. Byłem w tej grupie jako jedyny bez kominiarki.

- W pewnym sensie pracuję w podobnej branży co wujek - wyjaśniłem. - Jeśli to spowoduje, że przyjmie pani to, co powiedziałem, za dobrą monetę…

- No dobrze, załóżmy, że panu wierzę - powiedziała, zwracając mi zdjęcie. - Jak pan to sobie wyobraża? Myśli pan, że padnę mu w ramiona? Jestem wytrącona z równowagi - przyznała, obejmując się rękoma. - Nie tylko nie wiem, co robić, ale i co myśleć.

- Mam nadzieję, że Maks ujrzał w pani coś więcej niż ładną buzię - odezwałem się szorstko - i za jakiś czas będzie pani w stanie przeanalizować sytuację. Przyznaję, że wujek jest… nietuzinkową postacią, ale czy warto, aby przesłoniło to prosty fakt, że panią kocha?

Milczała. Kilka razy wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, lecz nie zdecydowała się na to.

- Dobranoc - powiedziałem znużonym tonem, podnosząc się z krzesła.

Dog zerwał się natychmiast. Szturchnąłem go gniewnie kolanem, ku mojemu zdziwieniu nie tylko ustąpił mi z drogi, ale i otarł się o mnie, wyraźnie domagając się pieszczoty. Poczochrałem go przez chwilę za uszami, sapnął z zadowoleniem.

- Polubił pana - stwierdziła ze zdumieniem.

- Większość psów mnie lubi - poinformowałem ją ponuro. - Nie zawsze odwzajemniam to uczucie.

Перейти на страницу:
Прокомментировать
Подтвердите что вы не робот:*