Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
- Wujku… - zacząłem.
- To nie twoja wina - odezwał się spokojnie. - Gdybym nie był takim tchórzem, sam bym z nią porozmawiał, dawno temu. Czasem osoba, którą kochamy, przeraża nas do nieprzytomności. Szczególnie wtedy, gdy znamy wartość ukrywania uczuć przed światem. Wiemy, że tylko jej dłoń może zerwać naszą maskę, odsłonić wykrzywioną w dziecięcym przestrachu twarz. Tylko ona może… zadać ból - dokończył ciszej.
Milczałem, wiedziałem, że ma rację, jednak gdybym mógł cofnąć czas, prawdopodobnie zrezygnowałbym z wtrącania się w sprawy Maksa. Nie przyszło mi do głowy, że dla obcych może być on postacią niepokojącą, być może nawet budzącą grozę. Większość ludzi nie lubi myśleć o przemocy, ani o tych, którzy ją stosują. Och, chętnie obejrzą sensacyjny film, przeczytają książkę, jednak kiedy zetkną się z tym w realnym życiu, wolą udawać, że to jakiś ewenement, chwilowy błąd wszechświata, trwająca mgnienie oka skaza na ekranie ukazującym wyidealizowany, bezpieczny obraz rzeczywistości.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem i na werandę wyszła Julia. Najwyraźniej dopiero co przyjechała. Wymieniliśmy życzenia i pocałunki, po czym panna de Becque zaczęła rzucać Maksowi sugestywne spojrzenia spod obszytego futerkiem kaptura. Widoczna w padającym przez uchylone drzwi snopie światła twarz Maksa przybrała wyraz sardonicznego rozbawienia.
- Chyba nie chcesz, żebym was zostawił samych? Względy przyzwoitości i tak dalej… - wymruczał.
Julia tupnęła gniewnie nogą i wskazała mu drzwi.
- Idę, już idę… - Podniósł obronnym gestem ręce.
Z jakichś względów polubił rozkapryszoną pannicę z Kanady.
- Ona mi pokazała język - poskarżyła się Julia.
- Kto?!
- Anna. Zaświeciłam jej w oczy pierścionkiem zaręczynowym od Piotra, a ona pokazała mi swój. No i język też mi pokazała - dodała markotnie.
- Piotr to…?
- Ten facet z MSZ.
- Aha, gratulacje.
Jeszcze raz ucałowałem chłodne od mrozu policzki Julii.
- Czy z wami, z Anną… - zająknęła się. - Wszystko w porządku?
- Dlaczego pytasz?
- Mam oczy - odburknęła.
- Chciałbym, żeby skończyła z tym całym gównem. Ona twierdzi, że potrzebuje czasu, to wszystko. - Wzruszyłem ramionami. - A co tam u was? - zmieniłem temat.
- Pełnia szczęścia rodzinnego - wyszczerzyła zęby. - Papcio de Becque cieszy się, że będzie miał wnuki.
Odchrząknąłem wymownie.
- Wnuki?
- Za dwa miesiące ślub. Nie ma co się szczypać - odparła niedbale.
- Myślisz, że z tymi wnukami tak szybko wam pójdzie? - zakpiłem.
- Staramy się - stwierdziła skromnie.
Kiedy schroniliśmy się w domu przed chłodem, nadal miałem na ustach uśmiech. Anna uniosła lekko brwi, ale nie wyglądała na zagniewaną. Podobnie narzeczony Julii. Przełamał się ze mną opłatkiem i szeptem podziękował za załatwienie sprawy z, jak to określił, „natrętami”. Nie miałem zamiaru wyprowadzać go z błędu i informować, że prześladujący Julię mężczyźni byli kanadyjskimi gangsterami. W tym momencie było to bez znaczenia, podejrzewałem, że po lekcji udzielonej im przez Afgańców Magika minie dużo czasu, zanim wypełzną spod jakiegoś kamienia.
Pół godziny później Julia wraz z Piotrem odjechali, mimo iż Maks namawiał ich, aby spędzili noc u niego, pokojów nie brakowało. Wymówili się koniecznością jutrzejszej wizyty u rodziców Piotra, jednak przypuszczałem, że chodziło im raczej o kontynuowanie wysiłków w celu powołania na świat wnuków pana de Becquea w bardziej komfortowych warunkach…
Jak zwykle wziąłem kąpiel razem z Anną. Po szybkim prysznicu zanurzyliśmy się w gorącej, pachnącej miodem i sosną wodzie. Wanna w jednej z łazienek w domu Maksa była spora, jednak nie aż tak, żeby mieściły się w niej swobodnie dwie osoby. Mimo to żadne z nas nie narzekało. Kiedy mościliśmy się w chłodnej pościeli, wyczułem, że Anna chce coś powiedzieć. Zgasiliśmy światło, ale nie musiałem jej widzieć, by wyczuć, że jest przestraszona i nieszczęśliwa.
- Nic nie mów. - Położyłem jej palec na ustach. - Kiedyś mi powiesz, co jest takie ważne, że nie możesz rzucić swojej roboty od zaraz. Bo przypuszczam, że ktoś z twoimi osiągnięciami nie miałby problemów… służbowych?
Zamruczała potakująco.
- Ufam ci - wyznałem, ciesząc się, że otacza nas mrok.
Do oczu napłynęły mi niechciane, niemęskie łzy.
- Nic nie mów, nie trzeba.
Bez słowa wtuliła się w moje ramiona, scałowała wilgoć z policzków. Zasnęliśmy dopiero bladym świtem, twardo i bez snów.
Gilbert gestem iluzjonisty postawił na stole dwa niewielkie szklane pojemniki napełnione bezbarwną, choć nieco bardziej mętną niż woda cieczą. Widać było, że się cieszy, w rekordowym czasie uzyskał kilka porcji udoskonalonej mikstury Alchemika. Podniósł naczynie do ust, błysnęło szkło. Ja także wypiłem swój przydział. Wolałem się zabezpieczyć przed syndromem abstynenckim.
- Ciekawe, jak to jest? - powiedział z zadumą. - Być nieśmiertelnym…
Skrzywiłem się niechętnie. Anna wyjechała zaraz po świętach, nie podając dokładnej daty powrotu. Zapewne zależało to od sukcesów dzielnych, walczących z terroryzmem i przestępczością zorganizowaną wojowników, pomyślałem z ironią. Tak jakby nie mógł tego robić ktoś inny… Nie byłem w najlepszym humorze.
- Powiesz mi, jak już będziesz wiedział - burknąłem.
- Coś jesteśmy dzisiaj nie w sosie - zauważył Gilbert wesoło. - Masz minę jak mój kuzyn po piątkowym poście. Biedak umartwia się raz na tydzień o chlebie i wodzie.
- Taki pobożny? - spytałem bez specjalnego zainteresowania.
- No, jak ci wszyscy rycerze. - Machnął ręką.
- Aha…
Wiedziałem, że do dzisiaj istnieje kilka zakonów rycerskich prowadzących działalność charytatywną, ale jakoś nie mogłem skojarzyć żadnego z nich ze ścisłym piątkowym postem. Nie to, żebym był ekspertem w tej dziedzinie…
- Rycerstwo Świętego Michała Archanioła - wyjaśnił. - Odprawiają co dzień egzorcyzmy i odmawiają specjalne modlitwy.
Pokiwałem głową, odruchowo podszedłem do regału z książkami, sygnalizując, że chcę pomyśleć spokojnie. Gilbert, podśpiewując pod nosem, zaczął się krzątać wokół ustawionego na stole alembika, zamierzając, jak mi się wydawało, przedestylować jakiś rubinowoczerwony płyn.
Przysunąłem krzesło i usiadłem na wprost oprawionych w skórę ksiąg, lustrując je niewidzącym spojrzeniem. Samo istnienie Rycerstwa Michała Archanioła było mało ważne, nie przypuszczałem, aby ktoś z nich ukradł relikwię, takie rzeczy zdarzają się tylko w wykorzystującej teorie spiskowe literaturze. Jednak w podanej przez mojego przyjaciela informacji znalazłem coś, co mnie zaalarmowało. Rycerstwo, rycerstwo… - obracałem w myślach ten wyraz. Jeśli czciciele Michała Archanioła byli gotowi pościć w piątek, naprawdę pościć, czy nie oznaczało to, że istniała współcześnie jakaś grupa ludzi darząca go szczególnym szacunkiem? Czy ograniczała się jedynie do owych rycerzy? No tak, ale co z tego? Czyż nawet najmniej znani święci nie mieli swoich zwolenników? Ciekawe, ilu gorliwych katolików wiedziałoby coś choćby o świętym Serapionie?
- Gilbert! - zawołałem. - Co wiesz o świętym Serapionie?
Przyjaciel spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- Kojarzy mi się z jakimś biskupem - zawahał się. - A może został zamęczony przez Maurów? Spytaj jakiegoś księdza.
Machnąłem ręką i pospiesznie zbiegłem do gabinetu piętro niżej.
- Potrzebny mi twój komputer! - zawołałem.
Po chwili wpatrywałem się w kilka internetowych opracowań o kulcie Michała Archanioła. Wynikało z nich, że kiedyś pod koniec każdej mszy odmawiano specjalną, adresowaną do niego modlitwę. Obecnie ponoć rozważa się jej przywrócenie… Czyli kult świętego Michała był dość powszechnym zjawiskiem i raczej nie stracił wiele na popularności. Tylko znowu - co z tego? Stanowczo odrzuciłem wizję odbywających się w niewiadomej siedzibie tajemnych, związanych z relikwią rytuałów Rycerzy Michała Archanioła. Westchnąłem - tak czy owak, trzeba się było skontaktować z księdzem. Moje informacje na temat życia religijnego Kościoła nie były, mówiąc delikatnie, najświeższej próby… Cały czas coś mi umykało, coś ważnego, ale za nic nie mogłem uświadomić sobie, co to było. Być może rozmowa z duchownym mnie oświeci? Jeden z moich znajomych, specjalista w dziedzinie historii krucjat, był księdzem. Miałem nadzieję, że jest także mocny w angelologii. Z tego, co o nim wiedziałem, nie angażował się specjalnie w życie swojej parafii, zajęty badaniami naukowymi, jednak na pewno wiedział o kulcie aniołów więcej ode mnie. Postanowiłem spotkać się z nim jak najszybciej.
* * *
Darek wyglądał niczym typowy, wiejski księżulo: pucułowata twarz, lekki, ale wyraźnie widoczny brzuszek, dobrodusznie zmrużone oczy. Jednak jego zainteresowania trudno było zaliczyć do przeciętnych - nurkował, skakał na spadochronie i latał na lotni. Był też zapalonym fotografem. No i pisał książki o krucjatach książąt piastowskich. Zetknęliśmy się na sympozjum poświęconym średniowiecznemu sądownictwu. Od tej pory kilkakrotnie proponował mi, abym dołączył do którejś z jego wakacyjnych eskapad i zrelaksował się, nurkując wśród raf koralowych lub trenując skoki spadochronowe. Odrzucałem zdawkowo te propozycje. Znałem lepsze rozrywki. No i nie byłem taki pewien, czy Opatrzność stanie po mojej stronie. Darek nie miał takich wątpliwości, być może ze względu na swój zawód…
- Jak tam ćwiczenia? - powitał mnie złośliwie.
Prychnąłem z demonstracyjnym lekceważeniem.
Kiedyś skomentowałem z lekką ironią jego tuszę, skończyło się to zaimprowizowanymi zawodami sportowymi. Wygrałem w podciąganiu się na drążku, przegrałem za to w robieniu pompek. Teraz wypominał mi to przy każdej okazji.
- Słuchaj, to poważna sprawa - zacząłem powoli. - Chodzi o pewną relikwię…
- Mów - rzucił krótko.
Już nie wyglądał na wiejskiego księdza, jego spojrzenie przeszywało na wylot, rysy twarzy stężały.
- Pod rygorem tajemnicy - zastrzegłem się.
Skinął głową. Opowiedziałem mu w skrócie o wydarzeniach związanych ze sztandarem Michała Archanioła. Wysłuchał mnie bez słowa. Potem długo milczał.
- Pokaż rękę - powiedział wreszcie.
Zdjąłem marynarkę i koszulę, zademonstrowałem wyryte na bicepsie litery. Dotknął moich blizn, pokręcił głową.
- Albo wymyślił to jakiś wariat, pasjonat historii Kościoła, albo… - nie dokończył. - Te dwie litery jako symbol Michała Archanioła pojawiły się już w 1656 roku, a może nawet wcześniej. Są związane z tak zwanym czwartym objawieniem z góry Gargano. W czasie szalejącej w ówczesnych Włoszech dżumy jeden z biskupów miał wizję, w której ukazał mu się Archanioł Michał i nakazał poświęcenie kamyków z groty w celu zabezpieczenia przed zarazą. Na każdym z nich miał być wyryty znak krzyża i litery A i M.
- Trochę późno - mruknąłem. - Ten XVII wiek.
- Pierwsze wzmianki o sanktuarium w grocie na Gargano sięgają szóstego, może piątego wieku. Jednak informacje, jakie do dziś się na ten temat zachowały, są mocno fragmentaryczne. To jakieś listy papieża Gelazego I. No i jest jeszcze z nieco późniejszego już okresu dokument… Nazywa się bodajże Liber de apparitione sancti Michaelis in Monte Gargano.
- Co to za dokument?
- Na mózg ci padło? A skąd mam wiedzieć?! Ciesz się, że w ogóle pamiętałem nazwę. Zapewne omawia cuda Michała Archanioła, ale jeśli chodzi o konkrety… - Rozłożył wymownie ręce.
- No dobrze, może inaczej. - Uspokoiłem go gestem. - Jeśli ten dziadek, ten kieszonkowiec, o którym ci opowiadałem, znalazł relikwię… Jeśli ją rozpoznał… Czy byłby w stanie pokonać strach, zachować ją mimo nacisków?
- Straszyliście dziadka? - zapytał z niesmakiem.
- Pokazałem mu tylko film szkoleniowy rosyjskiego Specnazu z fragmentami autentycznych akcji, aby uświadomić go, kogo okradł. Tylko tyle. Wydawało mi się, że jest przerażony.
Dyplomatycznie przemilczałem sztuczkę z nożem, jaką zademonstrowała Anna. Darek z namysłem wydął wargi.
- To zależy - powiedział. - Jeśli rozpoznał artefakt…
- Jak mógł rozpoznać?!
- Nie powiedziałeś mi, co przedstawia ten strzęp chorągwi ani nawet jakie ma rozmiary. Może ukryty w ikonie fragment wystarczył do ustalenia, że chodzi o relikwię Michała Archanioła?
- Nie wiem, co on przedstawia - mruknąłem ponuro. - Wie tylko Dżuma.
- Proszę?
- Nic, nic. - Machnąłem ręką. - Nieważne. Zadałem ci wcześniej pytanie o tego dziadka. Co o tym myślisz? Mógł zataić, że znalazł fragment chorągwi?
- Przecież go nie znam. Jednak jeśli czuje związek z Michałem Archaniołem…
- Tak?
- Oni uważają się za wojowników. Michał to patron żołnierzy.
- Ale nie kieszonkowców!
- Niby tak. - Kiwnął głową. - Ale nie wiesz, co ten facet robił w czasie wojny, może był bojowcem, Cichociemnym? Wtedy prędzej by umarł, niż oddał sztandar w niepowołane ręce. A z twojej relacji wynika, że nie przedstawiłeś mu się od najlepszej strony…
To było możliwe. Cały czas zakładałem, że osoba, która miała w posiadaniu ikonę, albo nie odkryła jej sekretu, albo nie rozpoznała chorągwi. Gdyby jednak od razu sobie uświadomiła wartość relikwii… Tak, to była prawdopodobna hipoteza. Dałem się też zasugerować Dżumie, że mam do czynienia z kieszonkowcem. Zapewne stary przetrzepał parę kieszeni, ale przecież nie teraz, a raczej w latach młodości. Obecnie mógł się uważać za dobrego chrześcijanina, rycerza Michała Archanioła… Tak czy owak postanowiłem zapytać brata Anny o wygląd artefaktu i złożyć jeszcze jedną wizytę na warszawskiej Pradze.
* * *
Drzwi trzasnęły, kiedy zapoznawałem rozbawionych studentów z rozporządzeniem mieszanego komitetu anarchistyczno-komunistycznego z Odessy, który postanowił w czasie rewolucji październikowej przejąć kobiety od lat dwudziestu do czterdziestu pięciu na własność państwa. Dokument omawiał dokładnie nowe obowiązki upaństwowionych kobiet i szczególne przywileje, jakie komitet postanowił w swej łaskawości zachować dla poprzednich „dysponentów” pań, to znaczy ich mężów. W skrócie sprowadzały się one do pierwszeństwa w kolejce…
Przybysz nie powiedział ani słowa, jednak stopniowo salwy śmiechu cichły i coraz więcej osób zwracało wzrok w stronę wejścia. Przez chwilę miałem nadzieję, że przyszedł porozmawiać o relikwii Michała Archanioła, opisać mi ukryty w ikonie fragment chorągwi, czego się domagałem od kilku dni za pośrednictwem Antona. Jedno spojrzenie na jego twarz wyprowadziło mnie z błędu. Na sali wykładowej zapadła śmiertelna cisza, a Dżuma zbliżał się do mnie wolnym, równo odmierzonym krokiem. Słychać było tylko lekkie poskrzypywanie podłogi i czyjś pospieszny, wysilony oddech. Ubranie Dżumy jak zwykle nie rzucało się w oczy, jednak nikt nie wziąłby go teraz za przeciętnego człowieka. Gesty, wyraz twarzy, otaczająca go złowroga aura, maskowane na co dzień świadomym wysiłkiem woli, teraz krzyczały o zagrożeniu. Ten człowiek chciał zabijać i nie ukrywał tego. Kilku studentów sięgnęło po telefony komórkowe, próbowało zdrętwiałymi ze strachu palcami wybierać numery alarmowe. Bezskutecznie.