KnigaRead.com/

Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

На нашем сайте KnigaRead.com Вы можете абсолютно бесплатно читать книгу онлайн Adam Przechrzta, "Chorangiew Michala Archaniola" бесплатно, без регистрации.
Перейти на страницу:

- Panie doktorze! - zawołała moja ulubiona studentka. - Biegnę za panem, biegnę, a pan mi ucieka…

Jęknąłem z rozpaczą. Rosjanin z blizną zerknął na mnie i wyjął pistolet - paskudnie wyglądającą broń z zamontowanym laserowym celownikiem typu „Red Dot”. Po chwili na mojej marynarce pojawiła się czerwona plamka. Dziewczyna zamilkła i pobielała na nieładnej buzi. Mężczyzna podszedł do mnie bez pośpiechu, niemal przytknął lufę do skroni.

- Pozdrowienia od Siergieja Chińczyka - powiedział po polsku, acz z wyraźnym rosyjskim akcentem. - Chyba cię zabierzemy na małą przejażdżkę…

- Może wziąć też tę małą dziwkę? - odezwała się kobieta. - Wydają się dość zaprzyjaźnieni.

Miała niski, zmysłowy głos, ale nie sądziłem, aby moja studentka doceniła ten fakt. Wyglądała na obłędnie przerażoną. Nagle odwróciła się i pobiegła w stronę dziekanatu, wykonując przedziwne zygzaki.

- Co ona robi? - zainteresował się ten z pistoletem. Już nie miał rosyjskiego akcentu.

- Kluczy pod ogniem nieprzyjaciela - wyjaśniłem łagodnie.

- Do wozu! - Zaprosił mnie gestem uzbrojonej ręki. Kobieta usiadła za kierownicą, mnie przypadło miejsce tuż obok. Pozostała dwójka rozlokowała się z tyłu.

- Sasza - przypomniał mi się Rosjanin z blizną na twarzy.

Broń schował już wcześniej. Ruszyliśmy.

- Sasza, przyjacielu! - Przechyliłem się przez oparcie i ucałowałem go serdecznie. Równie wylewnie przywitałem się z drugim mężczyzną imieniem Anton. Ucałowałem też kierującą samochodem kobietę. Nie protestowała. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.

- Jak masz na imię? - spytałem. - Nazwę tak swoją córkę - obiecałem.

Cała trójka parsknęła śmiechem.

- Anna - odparła poważnie, choć w jej oczach nadal tańczyły wesołe iskierki.

- Teraz ta zołza powinna dać mi spokój - stwierdziłem z ulgą.

- Powinna - zgodził się Anton. - Wszyscy boją się ruskiej mafii…

Uniosłem lekko brwi, ale nie skomentowałem.

- Czasem udajemy Polaków - wyjaśnił Sasza.

Najwyraźniej dostrzegł mój grymas w lusterku.

- Mówimy wtedy po polsku i myślimy po polsku.

Skierowałem wzrok na Annę. Opięte spodnie i dopasowany do figury żakiet podkreślały szczupłe, sprężyste ciało. Miała jasną, świetlistą cerę, zielone oczy i regularne rysy twarzy. Nie taką ją zapamiętałem. Najwyraźniej w czasie naszego ostatniego spotkania użyła specjalnego, dodającego lat makijażu. Prowadziła spokojnie, na granicy dozwolonej prędkości. Biorąc pod uwagę ograniczenia miejskiej komunikacji, dość szybko dotarliśmy na Garncarską.

- To tutaj - powiedziałem.

- Idziemy? - zapytał Anton.

- Jeszcze chwila - poprosiłem.

- Tak? - Anna zmarszczyła brwi.

- Jako jedyny Polak w bandzie ruskich szpiegów proponuję ustalić… hm… hierarchię dowodzenia, zanim weźmiemy się do rzeczy.

- Znaczy ty dowodzić, my słuchać? - doprecyzował Sasza ochrypłym, przesadnie akcentowanym głosem rosyjskiego żula.

- Mniej więcej. Nie przewiduję, abyśmy musieli wdać się w jakąś walkę, natomiast jeśli natrafimy na preparaty Alchemika, to lepiej będzie, jak zrobicie, co każę…

- A nagroda?

- Jaka nagroda?!

Anna westchnęła ciężko.

- Chodzi im o to, co dostaną, jak będą grzeczni?

Zastanowiłem się przez chwilę.

- Tyle Stolicznej, ile będziecie w stanie wypić, i pokażę wam kolekcję dziewiętnastowiecznych wojowniczek topless.

- Topless? - Anton podrapał się po głowie.

- To znaczy półnagich - uściśliłem. - To będzie dla was przełomowe doświadczenie erotyczne po kozach i owcach Afganistanu - zachęcałem.

- Nie biłem się w Afganistanie, za młody jestem - stwierdził obrażonym tonem Anton.

Sasza stuknął mnie w głowę.

- Anna? - spytał.

- Może być. Chętnie obejrzę te wojowniczki - stwierdziła z uśmiechem. - Ale co z właścicielami mieszkania?

- Jest tylko jeden, pracuje w dyplomacji, teraz powinien być w Rydze. Kłopoty możemy mieć jedynie z sąsiadami - poinformowałem.

Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy w bramę secesyjnej, zdobionej roślinnymi ornamentami kamienicy. Po chwili wspinaliśmy się po schodach. Wbrew moim obawom chłopcy nie wyciągnęli broni, choć przepchnęli się naprzód i poruszali w szyku zwanym „element”, tak aby w razie konfrontacji mogli obydwaj strzelać w kierunku na wprost. Zapewne Anna zabezpieczała tyły. Tylko ja psułem te ustawienia, wolałem, żeby nie wczuwali się za bardzo w role. Na trzecim piętrze były tylko dwa mieszkania, ich drzwi znajdowały się naprzeciwko siebie, w żadnych nie zamontowano wizjera. Te prowadzące do apartamentów Alchemika zabezpieczały trzy nowoczesne zamki. Anton i Sasza demonstracyjnie odwrócili się do nich plecami, Anna pokręciła głową.

- Nie moja branża - stwierdziła.

Wolałem się nie dopytywać, co jest jej specjalnością. Najgorsze są rozwiane złudzenia… Wyjąłem z kieszeni zestaw narzędzi i przystąpiłem do pracy. Po minucie drzwi stanęły otworem. Mam smykałkę do… ślusarstwa, a wujek Maks i kilku innych dżentelmenów dopilnowało, abym ją rozwijał. Wszedłem pierwszy, za mną wślizgnęła się Anna, chłopcy tym razem zamykali tyły. Mieszkanie składało się z czterech pokojów, kuchni i łazienki. Rozproszyliśmy się po różnych pomieszczeniach. Śladów po Alchemiku nie musieliśmy długo szukać. Zerwane klepki podłogowe i rozbebeszony sejf w jednej z sypialni świadczyły wymownie, że ktoś nas uprzedził.

- Sejf w podłodze? - zdziwiła się Anna.

- To było wówczas popularne - powiedziałem z roztargnieniem.

Usiadłem przy stole i w zamyśleniu rozejrzałem się po pokoju. Wyglądało na to, że obecny użytkownik mieszkania miał sporo pieniędzy i dobry gust. Większość znajdujących się w doskonałym stanie mebli pochodziła z początków dwudziestego wieku, na ścianach zauważyłem obrazy Fałata i Boznańskiej.

- To co? Po sprawie? - zapytał Sasza.

- Może tak, może nie - mruknąłem. - Właściciel utrzymał wystrój wnętrz z początków zeszłego wieku, a ponieważ nie widać żadnych przeróbek, możliwe, że jego poprzednicy z takich czy innych powodów nie remontowali mieszkania na większą skalę. Być może jest tu coś jeszcze.

- Niby dlaczego? - Wzruszył ramionami Anton.

- Alchemik przeszedł przeszkolenie w polskich służbach specjalnych, wtedy to była światowa elita. Znam z grubsza założenia i program tego szkolenia. Uczono ich zarówno sztuki przeszukiwania pomieszczeń, jak i ukrywania cennych rzeczy w taki sposób, aby nie znaleziono ich w czasie rewizji. Oni musieli się wczuwać w sposób myślenia przeciwnika. Zastanówcie się: w jaki sposób można zwieść zawodowców, którzy wiedzą, że coś schowaliście w mieszkaniu? Żadna skrytka nie będzie zbyt pewna, bo profesjonaliści prędzej czy później ją znajdą. To po prostu kwestia czasu. Chyba że przekonamy ich, że już znaleźli to, czego szukali…

- Uważasz, że tu może być jeszcze jeden schowek? - domyśliła się Anna.

- Owszem, ale za jasną cholerę nie wiem, jak go znajdziemy. Przecież nie będziemy kuć ścian…

Anton uniósł pytająco brwi i popatrzył na Annę.

- Nie widziałeś tego - powiedziała, wyjmując z torebki niewielki, podobny do walkmana gadżet.

- Co to jest?

- Rodzaj miniaturowego georadaru, wykrywa pustki w ścianach ceglanych i konstrukcjach betonowych, może też lokalizować kable elektryczne.

Założyła na uszy słuchawki i rozpoczęła obchód wzdłuż ścian. Co jakiś czas zatrzymywała się w miejscu i sprawdzała coś na ekranie urządzenia. Kiedy wyszła z pokoju, Sasza i Anton poszli za nią, ja podszedłem do biblioteczki, nerwowo zaciskając pięści. Regał ozdobiono ornamentami przedstawiającymi dwa ziejące ogniem smoki. Mógł należeć do Alchemika. Takie ozdoby były charakterystyczne dla rzemieślników tworzących w okresie secesji. Podszedłem do miejsca, gdzie zerwano klepki, odsłaniając niewielki, płaski sejf. Pokrywa sejfu została rozpruta palnikiem, o ile mogłem stwierdzić, w dość fachowy sposób. Ten, kto to zrobił, musiał znać się na rzeczy. Nie kombinował, wybrał metodę z pierwszego poziomu drzewa ataku. Zresztą w tym przypadku upływ czasu uniemożliwiał w dużym stopniu korzystanie z innych sposobów. Mimo to miałem niejasne wrażenie, że ten, kto nas wyprzedził, jest zawodowcem. Pierwszą rzeczą, jakiej uczy się agentów operacyjnych w służbach specjalnych, jest sporządzanie wykresu zwanego drzewem ataku. Minęły już czasy romantycznych, improwizowanych akcji. W przypadku sejfu „pień drzewa” to określenie celu, czyli otwarcie schowka. „Gałęzie” przedstawiają sposoby, jakimi można tego dokonać. Pierwszy poziom to przykładowo: wyłamanie zamka, zdobycie szyfru i rozcięcie sejfu. Wyższy poziom precyzuje sposoby realizacji, na przykład szyfr zdobyć można groźbą, szantażem, za pomocą przekupstwa, podsłuchując właściciela… Do tego dochodzi stopień ryzyka i koszty. Po sporządzeniu wykresu profesjonalista wybiera taką metodę osiągnięcia celu, jaka najbardziej pasuje do sytuacji, zapewnia największe szanse powodzenia, niesie ze sobą najmniejsze ryzyko i minimalne koszty finansowe. Przyjrzałem się drzwiczkom sejfu. Prawdopodobnie dałoby się wyłamać zamek, ale nie stwierdziłem żadnych śladów po takich próbach, najwyraźniej ten, kto otworzył skrytkę, od razu użył palnika. To było zastanawiające. Przeciętny człowiek, nawet taki, który potrafiłby się posłużyć specjalistycznym sprzętem, raczej spróbowałby najpierw wyłamać zamek, idąc po linii najmniejszego oporu. Dlaczego tajemniczy nieznajomy tego nie zrobił? Odpowiedzi mogło być kilka, w tym taka, że uczono go, iż wyłamanie zamka jest niemożliwe, co jest prawdą w odniesieniu do nowoczesnych konstrukcji, ale niekoniecznie tych, jakie stosowano kilkadziesiąt lat temu i dawniej.

- Janusz! - zawołał Anton, zaglądając do pokoju. - Chodź szybko, chyba coś znaleźliśmy.

W sąsiednim pomieszczeniu Sasza, krzywiąc się niemiłosiernie, odbijał tynk rękojeścią swojego wiernego noża. Wykonany z jednego kawałka stali płaski Wampir był bronią do podrzynania gardeł, a nie do prac budowlanych. Byłem wzruszony poświęceniem mojego rosyjskiego przyjaciela i powiedziałem mu o tym. Zarobiłem dwa niechętne warknięcia oraz lekkiego kopniaka w tyłek od Anny. Uczuciowi ci Rosjanie! A jacy przywiązani do sprzętu… W końcu Sasza odstąpił na bok, sprawdzając troskliwie, czy aby nie zapaprał tynkiem linki oplatającej rękojeść noża, i mogłem przystąpić do oględzin.

W ścianę wmurowana była niewielka skrytka, zabezpieczona drzwiczkami z grubej blachy. Nie było widać niczego, co uniemożliwiałoby otwarcie schowka. Sięgnąłem pod marynarkę i użyłem swojego Walthera, aby podważyć krawędź drzwiczek. Odchyliłem je bez trudu i zakląłem paskudnie - wewnątrz znajdował się sejf z mechanicznym zamkiem szyfrowym.

- Semtex? - zapytał Anton.

- Odwal się, prostaku! - warknąłem. - A teraz jazda stąd! Wyjdźcie do tamtego pokoju, a jakby się okazało, że są tu jakieś niespodzianki, to poczekajcie chwilę, zanim się władujecie z ekspedycją ratunkową.

Podszedłem do okna i otworzyłem je na całą szerokość. Nie sądziłem, aby odrobina świeżego powietrza pomogła mi wiele w przypadku jednego z zapachowych preparatów Alchemika, ale zawsze to coś… W zasadzie mogłem pojechać po jakąś maskę ochronną z filtrem gazowym, lecz byłem zbyt podekscytowany. Prawda, że miałem asa w rękawie - znałem kod Alchemika. To znaczy tak mi się wydawało… Była to odręczna notatka na marginesie jednego z meldunków omawiających nową partię preparatu neutralizującego zapach człowieka. Ciąg pozornie bezsensownych cyfr i liter wyglądał na szyfr do sejfu. Meldunek został napisany dwa miesiące przed śmiercią Alchemika, więc prawdopodobieństwo, że jest aktualny, było spore. Pozostawało tylko spróbować…

Dotleniłem się za pomocą kilku forsownych wdechów i powstrzymując powietrze w płucach, wykręciłem odpowiednią kombinację. Rozległ się delikatny szczęk, po czym sejf stanął otworem. Nie założono żadnej pułapki. W środku, na dwóch półkach, ustawiono kilkanaście niewielkich fiolek, każda z nich była oklejona wąskim paskiem papieru i opisana wyblakłym z upływu czasu atramentem. Skinąłem dłonią na resztę ekipy i odsunąłem się od skrytki, aby i oni mogli się ponapawać sukcesem.

- Lepiej tego nie dotykajcie - powiedziałem, widząc, że Sasza sięga w głąb sejfu.

Rosjanin gwałtownie cofnął rękę.

- Trzeba by to jakoś przenieść. Macie może coś miękkiego, w co można by zawinąć te ampułki? Watę, chusteczki higieniczne?

Po chwili wahania Anna sięgnęła do torebki i czerwieniąc się lekko, podała mi paczkę podpasek.

- To jest to! - sapnąłem z zadowoleniem.

Ostrożnie rozprułem wzdłuż kilka z nich, a dwie następne pociąłem na niewielkie kawałki. Fiolki owinąłem włókniną i włożyłem do wnętrza rozciętych podpasek. Całość okleiłem taśmą izolacyjną, którą wygrzebał skądś Anton. Pakunek wyglądał na dość bezpieczny.

- Możemy wracać - zarządziłem.

Wyszliśmy na korytarz i starannie zamknąłem drzwi. Co prawda właściciel i tak się trochę zdziwi, gdy wróci, ale to już nie mój problem.

- To żenujące - drażnił się z Anną Sasza - narażać nas, niewinnych chłopców, na widok tak intymnych… akcesoriów.

- Trochę wdzięczności - zastopowałem go z uśmiechem. - Żeby nie te podpaski, wykorzystalibyśmy twoje barchanowe gacie.

- Barchanowe?! - zawołał z pretensją w głosie.

- Nie przejmuj się, jestem pewien, że to szczyt mody w rosyjskich kręgach militarnych.

Wsiedliśmy do samochodu.

- Pamiętacie, gdzie mieszkam? - spytałem.

Anna bez słowa skinęła głową.

- Teraz Stoliczna - powiedział z ożywieniem Anton. - Dużo Stolicznej.

- Eee… - marudził Sasza. - Oni nie mają dobrych zakąsek. Lachy przeklęte.

- Słonina marynowana według rosyjskiego przepisu sprzed stu lat, ciemny chleb na zakwasie, kiszone ogóreczki, marynowane podgrzybki wielkości paznokcia kciuka… - rzuciłem w przestrzeń.

- Skąd niby ten chleb?! - warknął nieufnie. - Nie jadłem takiego z pół roku.

- Sam go wczoraj upiekłem.

- Anno - odezwał się z troską w głosie Anton - dodaj gazu…

* * *

Obudziłem się we własnym łóżku, tuląc w objęciach ogromnego misia - maskotkę, którą dostałem jakiś czas temu w prezencie od studentów. Ktoś zdjął mi buty i przykrył kocem. Zwlokłem się z posłania, czując lekki zawrót głowy. Smaku w ustach wolałem nie analizować. Wszedłem pod prysznic. Zimna i gorąca woda, stosowane w dwuminutowych dawkach, postawiły mnie z grubsza na nogi. Poszedłem do kuchni i krzywiąc się, wyciągnąłem z lodówki uniwersalny specyfik na kaca doktora Korpackiego. Kiedyś hinduscy wojownicy używali tego preparatu, żeby poprawić swoje możliwości fizyczne. Jak widać zawód historyka ma też dobre strony. Czasem w starych księgach i źródłach można trafić na pożyteczne informacje. Wyraźnie potrzebowałem podniesienia parametrów fizycznych. Łyknąłem żółtawego, mętnego płynu. Lepiej, żebyście nie znali jego składu. Ja sam wiele bym dał, żeby go nie znać…

Перейти на страницу:
Прокомментировать
Подтвердите что вы не робот:*