Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
Jako szef rządu suwerennego i demokratycznego państwa nie mogę i nie chcę zapominać o tym, co pan Drzymalski zrobił moim rodakom. Obiecuję dołożyć wszelkich starań, by największy w naszej historii terrorysta został ujęty, postawiony przed sądem i ukarany. Ale jako premier mam też obowiązek zadbać, by Polacy mogli bezpiecznie żyć i pracować, a gospodarka funkcjonowała prawidłowo.
Są wojny, które prowadzić trzeba. Nasi przodkowie nie uchylali się od nich i głęboko wierzę, że także my jesteśmy zdolni do poświęcenia słusznej sprawie swego spokoju, mienia, a nawet życia. Jako odpowiedzialny polityk nie mogłem jednak nie zadać sobie pytania o bilans strat i zysków.
Ktoś kiedyś powiedział, że Polakom obce jest pojęcie pokoju za wszelką cenę. To prawda. Ale jest też prawdą, że we współczesnych wojnach najczęściej giną cywile i że obowiązkiem polityka jest przede wszystkim zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom. Walczymy z jednym człowiekiem i łatwo byłoby mi złożyć z tego miejsca chełpliwą deklarację zwycięstwa. Zwyciężymy, może nawet bardzo szybko – to oczywiste i nieuchronne. Ale wojna pociąga za sobą ofiary, a jedynym sposobem ich uniknięcia było i jest jej zakończenie.
Niniejszym oznajmiam, że właśnie to zrobiłem. Kilkanaście minut temu odbyłem telefoniczną rozmowę z panem Drzymalskim. Nadal jest przestępcą, mordercą i terrorystą, co powiedziałem mu bez ogródek – ale już nie wojennym przeciwnikiem naszego państwa. Jako szef rządu zawarłem z nim umowę o zawieszeniu broni. W imieniu całego podlegającego mi aparatu zobowiązałem się do dwunastogodzinnego rozejmu, w trakcie którego wojsko wróci do koszar, a policja do miast. Odpowiednie polecenia zostały już wydane. Wszystkie pododdziały mają niezwłocznie i najkrótszą możliwą trasą udać się do miejscowości, w których znajduje się siedziba władz gminnych, powiatowych lub garnizon wojskowy. Równocześnie uprzedzam, że każdy, kto naruszy umowę o zawieszeniu broni i świadomie prowadzić będzie działania mające na celu ujęcie Dariusza Drzymalskiego, narazi zdrowie i życie współobywateli i jako taki pociągnięty zostanie do odpowiedzialności. W czasie trwania rozejmu obie strony nie podejmą żadnych agresywnych działań. Później, czyli od ósmej jutrzejszego ranka, pan Drzymalski zobowiązuje się używać siły jedynie w stosunku do ścigających go bezpośrednio funkcjonariuszy. Nie będzie atakował, ale najwyżej się bronił.
Szanowni państwo, staliśmy się świadkami bezprecedensowych wydarzeń, których skala i tragiczne skutki zaskoczyły chyba wszystkich. Nie możemy dopuścić, by coś podobnego powtórzyło się w przyszłości. Nikt z nas nie chce żyć w kraju, którego obywatele chwytają za broń, by na własną rękę wymierzać sprawiedliwość. Tę sprawiedliwość, którą winne im jest ich państwo, a której coraz częściej od państwa nie otrzymują. Nie chcemy żyć w kraju, w którym bezrobotnym odmawia się elementarnej pomocy, stawiając przed wyborem: powolna śmierć z nędzy albo przestępstwo.
Dariusz Drzymalski wypowiedział nam wszystkim wojnę, bo ludzie reprezentujący państwo polskie skrzywdzili jego i jego rodzinę. Głupi, skorumpowani, a może tylko bezduszni sędziowie, którzy posłali do więzienia niewinnego człowieka. Głupi, skorumpowani, a może tylko bezduszni policjanci i prokuratorzy, którzy nie kiwnęli palcem, by ująć sprawców okrutnego okaleczenia jego brata i gwałtu dokonanego na bratowej. Urzędnicy, pracownicy pomocy społecznej, przedstawiciele lokalnych władz; ludzie zobowiązani do niesienia pomocy, a czyniący wszystko, by przekształcić porządnego obywatela w mściciela żądnego krwi. Oficerowie, wyrzucający z armii żołnierza, z którego każda armia byłaby dumna. I politycy, którzy wprawdzie pośrednio tylko, ale w sposób niebudzący cienia wątpliwości przyczynili się do wyeliminowania znacznej części Polaków ze społeczeństwa.
Tylko tych ostatnich nie jestem w stanie ścigać i próbować ukarać. Smutną prawdą pozostaje stwierdzenie, że polityk odpowiada jedynie własną karierą, niezależnie ilu ludzi skrzywdził swymi decyzjami. Nie ja będę wrzucał kartki do urn i nie w mojej mocy leży wyciąganie konsekwencji w stosunku do tych, którzy wielbiąc wolny rynek, zapomnieli o człowieku. Ale jestem premierem Rzeczypospolitej i póki sprawuję swój urząd, tępić będę ludzi głupich, może skorumpowanych, a może tylko bezdusznych. Kilkaset osób straciło życie, bo sędziowie Gawroniec, Makowski czy Nowicki zakpili sobie z elementarnej logiki i posłali za kraty niewinnego człowieka. Straciliśmy największe w kraju zakłady petrochemiczne, bo doktor Jaskólski z ustrzyckiego szpitala wybrał luksusowe meble do gabinetu zamiast tomografu, a dyrektor Wasiak z Rzeszowa przejadał zarobki sześciu lekarzy, których zabrakło na ostrym dyżurze. Stolica musi odbudować dwa mosty, ponieważ księdzu Basiukowi, kapitanowi od trzech miesięcy, nie spodobał się stosunek kaprala Drzymalskiego do jedynej słusznej religii, a pułkownik Jaworek, parę lat wcześniej reklamujący się jako komunista w zielonym mundurze, zajmował się własną karierą, a nie jakąś głupią obronnością kraju. Obiecałem zbadać wyszczególnione tu zarzuty. Wyniki dochodzenia oceni specjalna komisja złożona z osób obdarzonych społecznym zaufaniem i wskazanych przez pana Drzymalskiego. Tak naprawdę jednak nie chodzi o to, by oczekiwaniom Dariusza Drzymalskiego stało się zadość, a premier Bauer utrzymał się na stołku. Może nawet krew, która dzięki naszej umowie nie zostanie przelana, nie jest rzeczą najważniejszą, choć nie kryję, że właśnie dla uniknięcia dalszych ofiar wśród kobiet i dzieci zaproponowałem negocjacje.
Szanowni państwo, drodzy rodacy. Nasz kraj jest chory. Rośnie grupa Polaków, w odczuciu których wszelka władza jest już tylko niepotrzebnym, narzuconym przemocą balastem. Pasożytem, który nie dając nic, zabiera coś nawet tym najbiedniejszym.
Czas to zmienić. Czas wypowiedzieć wojnę marnym i nieuczciwym sędziom, policjantom czy urzędnikom. Panom Gawrońcowi, Jaskólskiemu czy Basiukowi, którzy sprawiają, że Polacy przestają widzieć w Rzeczypospolitej ojczyznę. Uczynię wszystko, co w mocy premiera, posła i człowieka, by żaden z nich nigdy więcej nie usiadł pod wizerunkiem orła w koronie, nie włożył munduru czy togi. Jeśli trzeba będzie znowelizować prawo, bo okaże się, że w myśl aktualnego głupi sędzia pozostaje nietykalny – zrobimy to. Trzecia władza, władza sądownicza, musi udowodnić społeczeństwu, że jest służebną siłą, a nie korporacją nieodpowiadających za nic i coraz częściej nieodpowiedzialnych prawników. Przypadek Dariusza Drzymalskiego wykazał dobitnie, że za błędy także i tej władzy naród płaci krwią i łzami.
Szanowni państwo, drodzy rodacy. Dziś o godzinie 20.00 skończyła się pierwsza polska wojna XXI wieku. Dariusz Drzymalski jest na wolności i nim zostanie ujęty, być może z jego ręki zginie kolejny policjant. Uczynię wszystko, by do tego nie doszło. Cokolwiek jednak się zdarzy, wierzę, iż nie obejmie swymi skutkami tych, których zmagania ze światem przestępczym obejmować nie powinny: kobiet, dzieci, przypadkowych przechodniów. To z myślą o nich zdecydowałem się zaufać panu Drzymalskiemu. Nie wiemy, gdzie przebywa nasz przeciwnik, a w ciągu najbliższych dwunastu godzin nie jesteśmy w stanie przeprowadzić przedsięwzięć, w istotny sposób podnoszących poziom ochrony osób czy mienia. Oznacza to, że nie tracimy niczego, przyjmując warunki rozejmu. Zyskaliśmy informacje odnośnie kilkudziesięciu ładunków wybuchowych zainstalowanych przez niego w miejscach takich jak węzły energetyczne, rurociągi czy mosty, a informacje o pozostałych mamy uzyskać po wywiązaniu się z naszej części umowy. Jedyną rzeczą, którą Polska ryzykuje, wchodząc w niniejsze porozumienie, jest osoba szefa jej rządu. Zaufałem swemu rozmówcy i być może popełniłem błąd. Jeśli tak, niezwłocznie podam się do dymisji.
Dziękuję państwu za uwagę i dla dobra nas wszystkich proszę, byście spędzili tę ostatnią wojenną noc we własnych domach.
* * *
Krople deszczu bębniły o poluzowany okap, rura spustowa zdawała się krztusić nadmiarem wody.
– Biegniemy?
– To zależy – mruknął Kiernacki, cofając się w głąb przedsionka klatki schodowej. – Jeśli na wieczorek pożegnalny…
Iza znieruchomiała, jakby zdziwiona.
– Myślisz, że to już koniec?
– Słyszałaś. Nie wiem, czy Bauer przeżyje ten numer, ale póki co, jest premierem. Otrąbił koniec wojny. Wojsko wraca do koszar. Ja chyba prosto do domu.
Przyglądała mu się z wyrazem wahania w oczach.
– Naprawdę chcesz to tak po prostu zostawić? Teraz?
– A kiedy, jak nie teraz? – uśmiechnął się nieco sztucznie.
– Zaliczyliśmy tę składnicę i Karaska – odchyliła dwa palce. – Może jeszcze tylko jeden krok i będziemy tuż za nim.
– Jakoś nie nadążam – wzruszył ramionami.
– Powinniśmy sprawdzić tego drugiego inwalidę.
– Po pierwsze, inwalidów jest w Polsce więcej niż dwóch. Po drugie i ważniejsze, właśnie ogłoszono zawieszenie broni. Bauer nie mógł powiedzieć tego wprost, ale chyba liczy na to, że w ciągu tych dwunastu godzin Darek pryśnie za granicę. To najlepsze dla wszystkich rozwiązanie.
– To kpina z poczucia sprawiedliwości. On nie powinien uciec.
– Nie myślisz jak żołnierz. – Kiernacki nie mógł odmówić sobie przyjemności poklepania jej po ozdobionym gwiazdkami ramieniu. – Z wojskowej perspektywy to wygląda następująco: nieprzyjaciel został wyparty poza granice kraju i nie będzie już zadawał strat. Zwycięstwo, i to bezdyskusyjne.
– Chyba żartujesz – prychnęła.
– Chyba trochę tak – przyznał, cofając dłoń. – Przepraszam. Zapomniałem, że zaczynałaś jako glina. Wy to widzicie inaczej.
– Chcesz mi wmówić, że… – nie dokończyła. Już innym, oficjalnym tonem, zapytała: – Nie zamierzasz mi pomóc?
– W czym?
– W znalezieniu Drzymalskiego.
– I?
– Nie było żadnego „i” – rzuciła oschle. – Nad „i” jeszcze zdążę się zastanowić. Najpierw muszę się do niego zbliżyć.
Przyglądał jej się przez chwilę.
– Nie musisz mi pomagać – powiedziała w końcu. – Wydaje mi się, że z tym, co mam, trafię już sama. Tak że nie musisz… I nie myśl, że… To niczego nie zmieni, naprawdę.
– Możesz mówić jaśniej?
– Nie powinnam tego robić, ale… Ten inwalida, o którym wspomniał Karasek… Przejrzałam dokładnie wszystko, co napisano o Drzymalskim. Tego akurat nikt nie napisał wprost, ale to nie były papiery faceta, który od niechcenia przerabia telefony komórkowe i zdobywa wszelkie potrzebne sabotażyście informacje. Jest znakomitym żołnierzem, zgoda, ale poza tym nie grzeszy zaradnością. A trzeba czegoś więcej niż końskiej kondycji i pewnego oka, by na przykład znaleźć rurę jamalską albo wybrać czułe miejsca rafinerii. Poruszał się po całym kraju i nie wpadł, chociaż pod koniec szukało go parę milionów amatorów nagrody. To daje do myślenia. Ktoś musiał wcześniej wybrać cele, zgromadzić informacje, załatwić kryjówki…
– Nie ma dowodów, że ktoś mu pomógł – przypomniał.
– Właśnie. Są wręcz dowody, że radził sobie sam w sytuacjach, które aż prosiły się o pomocnika. Wiesz, jak załatwił tych spadochroniarzy? Jak pozbierał broń od facetów, którzy powinni go teoretycznie rozszarpać na kawałki? – Kiernacki wzruszył ramionami. – Z tyłu stała furgonetka, a kiedy pluton nadszedł, lufa karabinka rozwaliła szybę i od tej pory trzymała wszystkich na muszce. Potem okazało się, że to plastikowa zabawka z ołowianym tłumikiem. Drzymalski wykombinował takie sprytne, sprężynowe ustrojstwo, coś jakby kuszę z tym niby-kałasznikowem zamiast strzały… Prowizorka. Badali ją później i wyszło, że działa siedem razy na dziesięć. Nie uwzględniając tego, że lufa mogła się na przykład przekrzywić. Ani tego, że zbieranie broni trochę trwało i któregoś z tych spadochroniarzy mogło zastanowić, że ten drugi bandzior ani drgnie.
– Drugi?
– Manekin w masce, przywiązany do karabinu. Jak Drzymalski wrzucał zdobycz do drugiego wozu, to niby stał i pilnował. Potem też. Zanim żołnierze się zorientowali, upłynęło kilka minut.
– Sprytne.
– Ryzykanckie, chciałeś powiedzieć. Miał ambitne plany, a postawił wszystko na mocno zawodną konstrukcję. Chociaż wystarczyło obok manekina umieścić żywego pomocnika. Żołnierze widzą wymachującego bronią nerwusa i obok drugiego, spokojnego twardziela. Drzymalski z nerwusem wskakują do drugiego wozu, odjeżdżają. Twardziel zostaje. Żołnierze też. Tak to powinno wyglądać.
– No i widzisz – kiwnął głową. – Sama wykazałaś, że nie ma mowy o wspólniku.
– Albo że Drzymalskiemu brakuje takiego, który potrafi przeskakiwać z samochodu do samochodu – powiedziała spokojnie.
Milczeli jakiś czas, patrząc, jak pada deszcz.
– Nie dawało mi to spokoju – mruknęła. – Pamiętasz? Usłyszał twój głos i na chwilę go zatkało. A potem powiedział coś w rodzaju: „no nie, jeszcze i on”. Nie powtórzę dosłownie, ale to „jeszcze” zapamiętałam. Tylko do tej pory myślałam, że chodzi mu o cały świat, który się na niego uwziął. Wszyscy go szukają, a tu na dodatek… A potem spytał, czy dalej skaczesz.
– A ja go, ile na fali – wzruszył ramionami. – Takie tam żarty. Cytaty z przeszłości. Wyciągasz fałszywe…
– Nie kłam – przerwała mu miękko. – Mam niezłe ucho, za parę lat będę całkiem dobrym psychologiem. Jemu nie o to chodziło, a ty teraz łżesz. Bez przekonania, trzeba przyznać.
Kiernacki pooglądał czubki własnych butów, potem sprawdził, czy się nie rozpogodziło. Kiedy zwrócił twarz w stronę Izy, stać go już było na uśmiech.
– Nie chciałabyś pogadać w łóżku?
– Nie mówmy o głupstwach. Powiedz lepiej, czy dasz mi namiary na tego inwalidę, czy sama mam go poszukać.
Nie odpowiedział.
– Myślę, że obaj go znacie. – Mówiła wolno, z namysłem. – Służyliście razem i to pewnie wtedy miał ten wypadek. W naszym fachu łatwo o wypadki. Z drugiej strony, nie aż o takie, a on chyba jeździ na wózku. Więc nie będzie kłopotu z odszukaniem. Jeden telefon. Jeśli to się stało, kiedy służył, musi brać rentę.
– Iza…
– Czekaj, nie chcę, żebyś kłamał. Byłeś w porządku, więc i ja… Zabiorę cię. Jeśli chcesz, zabiorę cię do niego i może dalej. Tylko zacznij mi pomagać.
– Ja nie o tym…
– Ale ja o tym – przerwała mu. – Możemy urządzić wieczorek pożegnalny, jak ci nie przejdzie ochota, ale teraz mam coś do zrobienia. – Odbiła się barkami od ściany, stanęła tuż przed nim. – Kto to jest?
– A jeśli nie powiem? – zapytał cicho.
– To powiedz chociaż „żegnaj”.
Stała blisko, ale deszcz wypłukał z nieba całe światło. Nie widział jej oczu. Musiał wybierać w ciemno.
Wybrał po paru długich, najdłuższych w całej ich znajomości sekundach.
* * *