KnigaRead.com/
KnigaRead.com » Проза » Русская классическая проза » Тарас Бурмистров - Россия и Запад (Антология русской поэзии)

Тарас Бурмистров - Россия и Запад (Антология русской поэзии)

На нашем сайте KnigaRead.com Вы можете абсолютно бесплатно читать книгу онлайн Тарас Бурмистров, "Россия и Запад (Антология русской поэзии)" бесплатно, без регистрации.
Перейти на страницу:

Swiezo malpione klasyczne ruiny.

Roznych porzadkow, roznych ksztaltow domy,

Jako zwierzeta z roznych koncow ziemi,

Za parkanami stoja zelaznenu,

W osobnych klatkach. - Jeden niewidomy:

Palac krajowej ich architektury,

Wymysl ich glowy, dziecko ich natury.

Jakze tych gmachow cudowna robota!

Tyle kamieni na kepach srod blota!

W Rzymie, by dzwignac teatr dla cezarow,

Musiano niegdys wylac rzeke zlota;

Na tym przedmiesciu podle slugi carow,

By swe rozkoszne zamtuzy dzwigneli,

Ocean naszej krwi i lez wyleli.

Zeby zwiezc glazy do tych obeliskow,

Ilez wymyslic trzeba bylo spiskow,

Ilu niewinnych wygnac albo zabic,

Ile ziem naszych okrasc i zagrabic;

Poki krwia Litwy, lzami Ukrainy

I zlotem Polski hojnie zakupiono

Wszystko, co maja Paryze, Londyny,

I po modnemu gmachy wystrojono,

Szampanem zmyto podlogi bufetow

I wydeptano krokiem menuetow.

Teraz tu pusto. - Dwor w miescie zimuje,

I dworskie muchy, ciagnace za wonia

Carskiego scierwa, za nim w miasto gonia.

Teraz w tych gmachach wiatr tylko tancuje;

Panowie w miescie, car w miescie. - Do miasta

Leci kibitka; zimno, sniezno bylo;

Z zegarow miejskich zagrzmiala dwunasta,

A slonce juz sie na zachod chylilo.

Niebios sklepienie otwarte szeroko,

Bez zadnej chmurki, czcze, ciche i czyste,

Bez zadnej barwy, blado przezroczyste,

Jako zmarzlego podroznika oko.

Przed nami miasto. - Nad miastem do gory

Wznosza sie dziwnie, jak podniebne grody,

Slupy i sciany, kruzganki i mury,

Jak babilonskie wiszace ogrody:

To dymy z dwiestu tysiecy kominow

Prosto i gesto kolumnami leca,

Te jak marmury kararyjskie swieca,

Tamte sie zarza iskrami rubinow;

W gorze wierzcholki zginaja i lacza,

Kreca w kruzganki i lukami placza,

I scian, i dachow maluja widziadla;

Jak owe miasto, co nagle powstanie

Ze srodziemnego czystych wod zwierciadla

Lub na libijskim wybuchnie tumanie,

I wabi oko podroznych z daleka,

I wiecznie stoi, i wiecznie ucieka.

Juz zdjeto lancuch, bramy otwieraja,

Trzesa, badaja, pytaja - wpuszczaja.

PETERSBURG

Za dawnych greckich i italskich czasow

Lud sie budowal pod przybytkiem Boga,

Nad zrodlem nimfy, posrod swietych lasow,

Albo na gorach chronil sie od wroga.

Tak zbudowano Ateny, Rzym, Sparte.

W wieku gotyckim pod wieza barona,

Gdzie byla cala okolic obrona,

Stawaly chaty do walow przyparte;

Albo pilnujac splawnej rzeki ciekow

Rosly powoli z postepami wiekow.

Wszystkie te miasta jakies bostwo wznioslo,

Jakis obronca lub jakies rzemioslo.

Ruskiej stolicy jakiez sa poczatki?

Skad sie zachcialo slawianskim tysiacom

Lezc w te ostatnie swoich dzierzaw katki

Wydarte swiezo morzu i Czuchoncom?

Tu grunt nie daje owocow ni chleba,

Wiatry przynosza tylko snieg i sloty;

Tu zbyt gorace lub zbyt zimne nieba,

Srogie i zmienne jak humor despoty.

Nie chcieli ludzie - blotne okolice

Car upodobal, i stawic rozkazal

Nie miasto ludziom, lecz sobie stolice:

Car tu wszechmocnosc woli swej pokazal.

W glab cieklych piaskow i blotnych zatopow

Rozkazal wpedzic sto tysiecy palow

I wdeptac ciala stu tysiecy chlopow.

Potem na palach i cialach Moskalow

Grunt zalozywszy, inne pokolenia

Zaprzagl do taczek, do wozow, okretow,

Sprowadzac drzewa i sztuki kamienia

Z dalekich ladow i z morskich odmetow.

Przypomnial Paryz - wnet paryskie place

Kazal budowac. Widzial Amsterdamy

Wnet wode wpuscil i porobil tamy.

Slyszal, ze w Rzymie sa wielkie palace

Palace staja. Wenecka stolica,

Co wpol na ziemi, a do pasa w wodzie

Plywa jak piekna syrena-dziewica,

Uderza cara - i zaraz w swym grodzie

Porznal blotniste kanalami pole,

Zawiesil mosty i puscil gondole.

Ma Wenecyja, Paryz, Londyn drugi,

Procz ich pieknosci, poloru, zeglugi.

U architektow slawne jest przyslowie,

Ze ludzi reka byl Rzym budowany,

A Wenecyja stawili bogowie;

Ale kto widzial Petersburg, ten powie,

Ze budowaly go chyba szatany.

Ulice wszystkie ku rzece pobiegly:

Szerokie, dlugie, jak wawozy w gorach.

Domy ogromne: tu glazy, tam cegly,

Marmur na glinie, glina na marmurach;

A wszystkie rowne i dachy, i sciany,

Jak korpus wojska na nowo ubrany.

Na domach pelno tablic i napisow;

Srod pism tak roznych, jezykow tak wielu,

Wzrok, ucho bladzi jak w wiezy Babelu.

Napis: "Tu mieszka Achmet, Chan Kirgisow,

Rzadzacy polskich spraw departamentem,

Senator". - Napis: "Tu monsieur Zoko

Lekcyje daje paryskim akcentem,

Jest kuchta dworskim, wodczanym poborca,

Basem w orkiestrze, przy tym szkol dozorca"

Napis: "Tu mieszka Wloch Piacere Gioco.

Robil dla frejlin carskich salcesony,

Teraz panienski pensyjon otwiera".

Napis: "Mieszkanie pastora Dienera,

Wielu orderow carskich kawalera.

Dzis ma kazanie, wyklada z ambony,

Ze car jest papiez z Bozego ramienia,

Pan samowladny wiary i sumnienia.

I wzywa przy tym braci kalwinistow,

Socynijanow i anabaptystow,

Aby jak kaze imperator ruski

I jego wierny alijant krol pruski,

Przyjawszy nowa wiare i sumnienie,

Wszyscy sie zeszli w jedno zgromadzenie"

Napis: "Tu stroje damskie" - dalej: "Nuty";

Tam robia: "Dzieciom zabawki" - tam: "Knuty".

W ulicach kocze, karety, landary;

Mimo ogromu i bystrego lotu

Na lyzwach blysna, znikna bez loskotu,

Jak w panorama czarodziejskie mary.

Na kozlach koczow angielskich brodaty

Siedzi woznica; szron mu okryl szaty,

Brode i wasy, i brwi; biczem wali;

Przodem na koniach leca chlopcy mali

W kozuchach, istne dzieci Boreasza;

Swiszcza piskliwie i gmin sie rozprasza,

Pierzcha przed koczem saneczek gromada,

Jak przed okretem bialych kaczek stada.

Tu ludzie biega, kazdego mroz goni,

Zaden nie stanie, nie patrzy, nie gada;

Kazdego oczy zmruzone, twarz blada,

Kazdy trze rece i zebami dzwoni,

I z ust kazdego wyzioniona para

Wychodzi slupem, prosta, dluga, szara.

Widzac te dymem buchajace gminy,

Myslisz, ze chodza po miescie kominy.

Po bokach gminnej cisnacej sie trzody

Ciagna powaznie dwa ogromne rzedy,

Jak procesy j e w koscielne obrzedy

Lub jak nadbrzezne bystrej rzeki lody.

I gdziez ta zgraja wlecze sie powoli,

Na mroz nieczula jak trzoda soboli?

Przechadzka modna jest o tej godzinie;

Zimno i wietrzno, ale ktoz dba o to,

Wszak cesarz tedy zwykl chodzic piechoto,

I cesarzowa, i dworu mistrzynie.

Ida marszalki, damy, urzedniki,

W rownych abcugach: pierwszy, drugi, czwarty,

Jako rzucane z rak szulera karty,

Krole, wyzniki, damy i nizniki,

Starki i miodki, czarne i czerwone,

Padaja na te i na owa strone,

Po obu stronach wspanialej ulicy,

Po mostkach lsnacym wyslanych granitem.

A naprzod ida dworscy urzednicy:

Ten w futrze cieplem, lecz na wpol odkrylem,

Aby widziano jego krzyzow cztery;

Zmarznie, lecz wszystkim pokaze ordery;

Wynioslym okiem rownych sobie szuka

I, gruby, pelznie wolnym chodem zuka.

Dalej gwardyjskie modniejsze mlokosy,

Proste i cienkie jak ruchome piki,

W pol ciala tego zwiazane jak osy.

Dalej z pochylym karkiem czynowniki,

Spode lba patrza, komu sie poklonic,

Kogo nadeptac, a od kogo stronic;

A kazdy gietki, we dwoje skurczony,

Tulac sie pelzna jako skorpijony.

Posrodku damy jako pstre motyle,

Tak rozne plaszcze, kapeluszow tyle;

Kazda w paryskim swieci sie stroiku

I nozka miga w futrzanym trzewiku;

Biale jak sniegi, rumiane jak raki.

Wtem dwor odjezdza; stanely orszaki.

Podbiegly wozy, ciagnace jak statki

Obok plywaczow w glebokiej kapieli.

Juz pierwsi w wozy wsiedli i znikneli;

Za nimi pierzchly piechotne ostatki.

Niejeden kaszlem suchotniczym steknie,

A przeciez mowi: "Jak tam chodzic pieknie!

Cara widzialem, i przed jeneralem

Nisko klanialem, i z paziem gadalem!"

Szlo kilku ludzi miedzy tym natlokiem,

Rozni od innych twarza i odzieniem,

Na przechodzacych ledwo rzuca okiem,

Ale na miasto patrza z zadumieniem.

Po fundamentach, po scianach, po szczytach,

Po tych zelazach i po tych granitach

Czepiaja oczy, jakby probowali,

Czy mocno kazda cegla osadzona;

I opuscili z rozpacza ramiona,

Jak gdyby myslac: czlowiek ich nie zwali!

Dumali - poszli - zostal z jedynastu

Pielgrzym sam jeden; zasmial sie zlosliwie,

Wzniosl reke, scisnal i uderzyl msciwie

W glaz, jakby grozil temu glazow miastu.

Potem na piersiach zalozyl ramiona

I stal dumajac, i w cesarskim dworze

Utkwil zrenice dwie jako dwa noze;

I byl podobny wtenczas do Samsona,

Gdy zdrada wziety i skuty wiezami

Pod Filistynow dumal kolumnami.

Na czolo jego nieruchome, dumne

Nagly cien opadl, jak calun na trumne,

Twarz blada strasznie zaczela sie mroczyc;

Rzeklbys, ze wieczor, co juz z niebios spadal,

Naprzod na jego oblicze osiadal

I stamtad dalej mial swoj cien roztoczyc.

Po prawej stronie juz pustej ulicy

Stal drugi czlowiek - nie byl to podrozny,

Zdal sie byc dawnym mieszkancem stolicy,

Bo rozdawaj ac miedzy lud jalmuzny,

Kazdego z biednych po imieniu wital,

Tamtych o zony, tych o dzieci pytal.

Odprawil wszystkich, wsparl sie na granicie

Brzeznych kanalow i wodzil oczyma

Po scianach gmachow i po dworca szczycie,

Lecz nie mial oczu owego pielgrzyma,

I wzrok wnet spuszczal, kiedy szedl z daleka

Biedny, zebrzacy zolnierz lub kaleka.

Wzniosl w niebo rece, stal i dumal dlugo

W twarzy mial wyraz niebieskiej rozpaczy.

Patrzyl jak aniol, gdy z niebios posluga

Miedzy czyscowe dusze zstapic raczy

I widzi cale w meczarniach narody,

Czuje, co cierpia, maja cierpiec wieki

I przewiduje, jak jest kres daleki

Tylu pokolen zbawienia - swobody.

Oparl sie placzac na kanalow brzegu,

Lzy gorzkie biegly i zginely w sniegu;

Lecz Bog je wszystkie zbierze i policzy,

Za kazda odda ocean slodyczy.

Pozno juz bylo, oni dwaj zostali,

Oba samotni, i chociaz odlegli,

Na koniec jeden drugiego postrzegli

I dlugo siebie nawzajem zwazali.

Pierwszy postapil czlowiek z prawej strony:

"Bracie, rzekl, widze, zes tu zostawiony

Sam jeden, smutny, cudzoziemiec moze;

Co ci potrzeba, rozkaz w imie Boze;

Chrzescijaninem jestem i Polakiem,

Witam cie Krzyza i Pogoni znakiem".

Pielgrzym, zbyt swymi myslami zajety,

Otrzasnal glowa i uciekl z wybrzeza;

Ale nazajutrz, gdy mysli swych mety

Z wolna rozjasnia i pamiec odswieza,

Nieraz zaluje owego natreta;

Jesli go spotka, pozna go, zatrzyma;

Choc rysow jego twarzy nie pamieta,

Lecz w glosie jego i w slowach cos bylo

Znanego uszom i duszy pielgrzyma

Moze sie o nim pielgrzymowi snilo.

POMNIK PIOTRA WIELKIEGO

Z wieczora na dzdzu stali dwaj mlodzience

Pod jednym plaszczem, wziawszy sie za rece:

Jeden - ow pielgrzym, przybylec z zachodu,

Nieznana carskiej ofiara przemocy;

Drugi byl wieszczem ruskiego narodu,

Slawny piesniami na calej polnocy.

Znali sie z soba niedlugo, lecz wiele

I od dni kilku juz sa przyjaciele.

Ich dusze wyzsze nad ziemne przeszkody,

Jako dwie Alpow spokrewnione skaly:

Choc je na wieki rozerwal nurt wody,

Ledwo szum slysza swej nieprzyjaciolki,

Chylac ku sobie podniebne wierzcholki.

Pielgrzym cos dumal nad Piotra kolosem,

A wieszcz rosyjski tak rzekl cichym glosem:

"Pierwszemu z carow, co te zrobil cuda,

Druga carowa pamietnik stawiala.

Juz car odlany w ksztalcie wielkoluda

Siadl na brazowym grzbiecie bucefala

I miejsca czekal, gdzie by wjechal konno.

Lecz Piotr na wlasnej ziemi stac nie moze,

W ojczyznie jemu nie dosyc przestronne,

Po grunt dla niego poslano za morze.

Poslano wyrwac z finlandzkich nadbrzezy

Wzgorek granitu; ten na Pani slowo

Plynie po morzu i po ladzie biezy,

I w miescie pada na wznak przed carowa.

Juz wzgorek gotow; leci car miedziany,

Car knutowladny w todze Rzymianina,

Wskakuje rumak na granitu sciany,

Staje na brzegu i w gore sie wspina.

Nie w tej postawie swieci w starym Rzymie

Kochanek ludow, ow Marek Aureli,

Ktory tym naprzod rozslawil swe imie,

Ze wygnal szpiegow i donosicieli;

A kiedy zdziercow domowych poskromil,

Gdy nad brzegami Renu i Paktolu

Hordy najezdzcow barbarzynskich zgromil,

Do spokojnego wraca Kapitolu.

Piekne, szlachetne, lagodne ma czolo,

Na czole blyszczy mysl o szczesciu panstwa;

Reke powaznie wzniosl, jak gdyby wkolo

Mial blogoslawic tlum swego poddanstwa,

A druga reke opuscil na wodze,

Rumaka swego zapedy ukraca.

Zgadniesz, ze mnogi lud tam stal na drodze

I krzyczal: "Cesarz, ojciec nasz powraca!"

Cesarz chcial z wolna jechac miedzy tlokiem,

Wszystkich ojcowskiem udarowac okiem.

Kon wzdyma grzywe, zarem z oczu swieci,

Lecz zna, ze wiezie najmilszego z gosci,

Ze wiezie ojca milijonom dzieci,

I sam hamuje ogien swej zywosci;

Dzieci przyjsc blisko, ojca widziec moga,

Kori rownym krokiem, rowna stapa droga.

Zgadniesz, ze dojdzie do niesmiertelnosci!

Car Piotr wypuscil rumakowi wodze,

Widac, ze lecial tratujac po drodze,

Od razu wskoczyl az na sam brzeg skaly.

Juz kon szalony wzniosl w gore kopyta,

Car go nie trzyma, kon wedzidlem zgrzyta,

Zgadniesz, ze spadnie i prysnie w kawaly.

Od wieku stoi, skacze, lecz nie spada,

Jako lecaca z granitow kaskada,

Gdy scieta mrozem nad przepascia zwisnie

Lecz skoro slonce swobody zablysnie

I wiatr zachodni ogrzeje te panstwa,

I coz sie stanie z kaskada tyranstwa?"

PRZEGLAD WOJSKA

Jest plac ogromny: jedni zowia szczwalnia,

Tam car psy wtrawia, nim pusci na zwierza;

Drudzy plac zowia grzeczniej gotowalnia,

Tam car swe stroje probuje, przymierza,

Nim w rury, w piki, w dziala ustrojony,

Wyjdzie odbierac monarchow poklony.

Kokietka idac na bal do palacu

Nie tyle trawi przed zwierciadlem czasow,

Nie robi tyle umizgow, grymasow,

Перейти на страницу:
Прокомментировать
Подтвердите что вы не робот:*